Krzysztof Adam Kowalczyk: Handlowa hekatomba

Ubiegły rok przyniósł drastyczny spadek liczby sklepów. Trzymają się głównie duże sieci. Handel będzie się konsolidował, powstrzymać się tego nie da.

Publikacja: 04.01.2023 22:00

Krzysztof Adam Kowalczyk: Handlowa hekatomba

Foto: Adobe Stock

Gdy ćwierć wieku temu przeniosłem się z centrum na przedmieście, w promieniu kilometra był tylko jeden sklep spożywczy. Wybór towarów miał ograniczony, za to ceny wyższe niż na Marszałkowskiej. Dlatego, gdy tylko na drugim końcu miasta pojawił się pierwszy hipermarket, jeździliśmy tam co tydzień, dwa na zakupy, pokonując w jedną stronę 30 km. Dzisiaj w promieniu kilometra mam cztery spożywczaki i dwa ostro konkurujące ze sobą dyskonty plus dobrze zaopatrzoną galerię handlową i stację paliw, coraz bardziej przypominającą supermarket.

Czytaj więcej

Rzeź małych sklepów w Polsce. Najszybciej znikają spożywcze

Moje osiedle ilustruje w mikroskali rewolucję zachodzącą w handlu. Z jednym zastrzeżeniem – tu z roku na rok liczba klientów sklepów rośnie, bo puste pola z bażantami, zającami i dzikami ustępują miejsca szeregowcom. W wielu wyludniających się ośrodkach w kraju jednak sklepów ubywa. Równocześnie w większych wsiach pojawiły się dyskonty sieci, które wchodzą na tereny nietknięte stopą nowoczesnego handlu. Ogólna liczba sklepów w kraju jednak się kurczy – w 2022 r. zmalała o 4 tys., a niemal 10 tys. placówek zostało zawieszonych.

To wynik tego, że konkurencja w handlu mocno spłaszczyła marże. Sieciówki mają większą siłę negocjacyjną wobec producentów i mogą oferować klientom korzystniejsze ceny. Przez wiele lat ograniczało to wzrost cen, przyczyniając się do spadku inflacji.

Niezależnym kupcom trudno się z handlu utrzymać. Ów jedyny sklep w mojej okolicy, dzięki cenom wyższym niż na Marszałkowskiej, był w stanie ponad 25 lat temu wykarmić dwie rodziny współwłaścicieli i parę osób personelu najemnego. W jego miejscu przewinęło się już z dziesięciu innych kupców. Wypadali z rynku, nie pomogło dzielenie lokalu na mniejsze.

Przy obecnych marżach pojedynczy niezależny spożywczak ma mocno pod górkę, ale jak grzyby po deszczu wyrastają sieciowe tzw. convenience store’y, z dostępem do własnych hurtowni z korzystnymi cenami. Stawiają czoła dyskontom, które w swojej ekspansji pokonały już hipermarkety. I handlowi internetowemu, który czyni postępy nie tylko w branży RTV, AGD, ale i spożywczej.

Dlatego handel stacjonarny będzie się konsolidował. Powstrzymać tego trendu się nie da. A różne motywowane politycznie inicjatywy poprawy doli drobnych kupców, jak np. zakaz handlowania w niedzielę, prowadzą tylko do przyspieszenia tego procesu. Bo przecież niezależny kupiec z jednego sklepu się nie utrzyma, a w posiadanych dwóch czy trzech nie stanie osobiście tego dnia na kasie.

Czytaj więcej

Małe sklepy w Polsce znikają tysiącami, a sieci rosną

Sieciówki zawsze zaś znajdą lukę prawną. Najpierw stały się „placówkami pocztowymi”, przyczyniając się do rewolucji w logistyce. Teraz wprowadzają kasy automatyczne, by klient tego dnia sam się obsłużył. Automatyzacja spowoduje zmniejszenie popytu na pracowników handlu także w pozostałe dni tygodnia. I dalej będzie spłaszczać marże, wyganiając z rynku kolejnych niezależnych kupców.

I jedyne, co mnie martwi w tej rewolucji, to lokalna monokultura. Gdy jadę do domu, na pewnym odcinku mijam aż pięć sklepów tej samej dynamicznie rozwijającej się sieci z płazem w nazwie i tylko jeden czy dwa konkurencji. Nie będzie dobrze, jeśli państwo ją przejmie (co sygnalizował prezes Kaczyński), bo tzw. uspołecznienie handlu wcześniej czy później skończy się monopolem, także w skali makro, a ten zawyżaniem cen. Albo wręcz przeciwnie, brakiem towarów, jeśli politycy zechcą trzymać ceny pod butem wbrew kalkulacjom ekonomicznym.

Gdy ćwierć wieku temu przeniosłem się z centrum na przedmieście, w promieniu kilometra był tylko jeden sklep spożywczy. Wybór towarów miał ograniczony, za to ceny wyższe niż na Marszałkowskiej. Dlatego, gdy tylko na drugim końcu miasta pojawił się pierwszy hipermarket, jeździliśmy tam co tydzień, dwa na zakupy, pokonując w jedną stronę 30 km. Dzisiaj w promieniu kilometra mam cztery spożywczaki i dwa ostro konkurujące ze sobą dyskonty plus dobrze zaopatrzoną galerię handlową i stację paliw, coraz bardziej przypominającą supermarket.

Pozostało 86% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację