Nieścisłością jest już mówienie, że w „Polsce inflacja rośnie”. Tak się bowiem akurat składa, że wyhamowała ona z 17,9 proc. w październiku do 17,4 proc. w listopadzie. Zdaniem wielu ekonomistów nie można jeszcze mówić, że minęła ona swój szczyt, bo w styczniu czy w lutym może być wyższa, ze względu na cofnięcie pewnych elementów tarczy antyinflacyjnej. Na razie jednak lekko wyhamowała.

Porównywanie sytuacji w Polsce z USA czy z Wielką Brytanią również mija się z celem. Stany Zjednoczone są krajem, który kryzys energetyczny przechodzi dużo łagodniej niż Europa – ma własne złoża gazu łupkowego i ropy. Nie jest też państwem frontowym, a silny dolar obniża mu koszty importu dóbr z całego świata. W przypadku Wielkiej Brytanii mieliśmy jak na razie tylko jeden miesięczny odczyt mówiący o hamowaniu inflacji. Pamiętajmy też, że gospodarka brytyjska przechodzi od brexitu i pandemii różne turbulencje. Rozwija się poniżej potencjału, a w takich warunkach trudno o wygenerowanie popytu mocno pobudzającego inflację. W przypadku krajów strefy euro, hamowanie inflacji może być już zapowiedzią wejścia ich gospodarek w recesję.

Czytaj więcej

Pieniądze się ich „nie trzymają”. Wyniki badania młodych Polaków

Trudno jest też porównywać inflację w krajach o różnym poziomie zamożności oraz innej strukturze gospodarki. Z reguły inflacja bywa niższa w gospodarkach bogatych niż we wschodzących. Inne są tam koszyki inflacyjne, inne potrzeby konsumentów, inne zarobki. Szwajcaria z inflacją wynoszącą 3 proc. jest krajem z dużo wyższymi kosztami życia niż Rumunia mająca inflację wynoszącą 16,8 proc. Wstrzymajmy się więc ze zbyt prostymi porównaniami.