Nie ma chyba w Polsce przedsiębiorstwa działającego na dziwniejszych zasadach, będącego ni to firmą, ni to urzędem, z którym politycy od 30 lat nie bardzo wiedzą, co zrobić. I którym nigdy specjalnie się też nie interesowali. To największe pod względem liczby zatrudnionych przedsiębiorstwo (80 tys.) wegetowało na uboczu gospodarki, w przeciwieństwie do rentownych czempionów, jak PZU, PKO BP czy KGHM. To tam były konfitury.

W efekcie mamy organizm obciążony licznymi przewlekłymi chorobami, jak przerost zatrudnienia czy słabe zarządzanie. Poczta zaniedbała kluczowy rynek paczek, który w dużym stopniu straciła na rzecz konkurencji. Niewiele też zdziałała na rynku usług finansowych, które miała realizować we współpracy z Bankiem Pocztowym. Porażki można by długo wymieniać. Do tego dochodzą sfrustrowani pracownicy mający dość niskich pensji.

Czytaj więcej

W Poczcie Polskiej będą podwyżki. Dla pracowników i klientów

Obawiam się jednak, że rząd, który wciąż wymienia prezesów przedsiębiorstwa jak rękawiczki, nadal nie ma na nie pomysłu. Samo wsparcie finansowe i zdjęcie części ciężarów nie uzdrowi firmy, co najwyżej da trochę oddechu i spokoju do czasu zbliżających się nieubłaganie wyborów. A pracownicy Poczty z rodzinami to przy urnach prawdziwa potęga. O takiej motywacji niestety może świadczyć fakt ogłoszonych właśnie podwyżek płac. Nie od tego zaczyna się uzdrawianie jakiejkolwiek firmy.

Przede wszystkim Pocztę trzeba skierować w kierunku gospodarki cyfrowej i poprawić wydajność. A to wiąże się z ograniczeniem zatrudnienia. Dość powiedzieć, że największe przedsiębiorstwo w kraju pod względem liczby pracowników pod względem przychodów zajmuje miejsce… 53. Aby pozytywne zmiany mogły nastąpić, politycy muszą przestać traktować Pocztę jak chłopca na posyłki. Tak było choćby w przypadku obarczenia jej organizacją tzw. wyborów kopertowych czy uczynienia z listonoszy „inspektorów” sprawdzających, czy w domu jest telewizor, a w samochodzie radio. Zamiast tego Poczta powinna po prostu robić biznes.