Czytaj więcej
Dziś przekopanym przez Mierzeję Wiślaną przepłyną tylko politycy i rządowi oficjele. Statki z towarami ugrzęzłyby na mieliźnie przed Elblągiem.
Z punktu widzenia marketingu politycznego to inwestycja idealna. Zwolennicy partii rządzącej, zwłaszcza starszej daty, lubią takie wielkie budowy przypominające czasy Edwarda Gierka, kiedy obficie lał się beton, a kominy dymiły. Pokazujemy też gest Kozakiewicza znienawidzonym Rosjanom, bo „nie będziemy musieli już prosić ruskich, żebyśmy mogli przepływać na Bałtyk”. To wszystko integruje przed zbliżającymi się wyborami.
Z punktu widzenia ekonomii to jednak inwestycja wielce problematyczna. Miało być 800 mln zł kosztów inwestycji, są 2 mld zł, a to dopiero początek, bo dojdą kolejne wydatki, jak pogłębienie drogi wodnej do Elbląga i tutejszego portu. Walczyć trzeba będzie cały czas z niszczycielską działalnością morza i ratować brzeg mierzei, utrzymywać kanał śluzy w ruchu. To studnia bez dna.
Ta inwestycja się nigdy nie zwróci. Oczywiście, nie każda musi się zwracać. Są takie, jak autostrady, których celem jest ułatwianie komunikacji i biznesu, po prostu komfortu naszego życia. Tyle, że tu wybudowano „autostradę” w szczerym polu i bez dróg dojazdowych, bez sensownego pomysłu, czemu to ma służyć, poza bredniami o wypełnionych węglem barkach płynących z Gdańska. W dodatku cała droga wodna do Elbląga nie jest gotowa, co spowodowało, że przed otwarciem kanału w sposób dość groteskowy poszukiwano kapitana statku (najlepiej z poszukiwanym węglem, bo to nośne), który podjąłby się ryzykownej wyprawy grożącej zagrzebaniem się w piasku.
Duże statki z Bałtyku nigdy tam nie wpłyną, a małych, zwłaszcza barek brakuje. Trochę mocno już zdezelowanych pływa jeszcze tylko po Odrze. Ten brak zadbania o porządne przygotowanie całego przedsięwzięcia tylko utwierdza w przekonaniu, że to tylko inwestycja polityczna, a te zwykle poza stratami niczego nie przynoszą.