Mariusz Janik: Zima w cieniu węglowych iluzji

Dyskusje o wyrugowaniu węgla z energetyki były przez lata traktowane niemal jak sabotaż. Polska w końcu węglem stała. Okazuje się, że co najwyżej chwiała się na nogach.

Publikacja: 22.08.2022 22:00

Mariusz Janik: Zima w cieniu węglowych iluzji

Foto: Bloomberg

Zgodnie z deklaracjami polityków, padającymi nie dalej, jak dwa czy trzy lata temu, najbrudniejszej z kopalin miało nam starczyć na dziesiątki, ba, setki lat. Ponaglenia ekspertów i rynków w sprawie transformacji energetycznej traktowano jak sponsorowaną przez lobbystów, może Unię Europejską, a może Rosję (niepotrzebne skreślić), propagandę.

Egzamin z realnych możliwości przyszedł szybciej, niż ktokolwiek to przewidywał. W 2020 r. według danych GUS Polska zużyła 62,4 mln ton węgla kamiennego – z czego niemal 60 proc. sektor energetyczny, a prawie 14 proc. to gospodarstwa domowe. Reszta to przeważnie przemysł i budownictwo. Już w tamtym czasie importowaliśmy – przeważnie z Rosji – 12,55 mln ton węgla. Czyli piątą część zapotrzebowania zaspokajaliśmy surowcem dokupowanym na świecie.

Czytaj więcej

Węgla nie ma, sprzedawcy wypadli z biznesu. PGG zmonopolizuje branżę?

Najpierw jesienno-zimowy kryzys gazowy, a potem zerwanie przez Europę z kopalinami z Rosji po agresji na Ukrainę sprawiło, że węgiel stał się w wielu krajach europejskich paliwem awaryjnym, co podbiło ceny i wzmogło presję np. na porty morskie, gdzie zaczęły ustawiać się długie kolejki statków. W naszym węglowym mocarstwie powinniśmy wzruszać ramionami i obserwować popłoch Zachodu ze stoickim spokojem. Tymczasem okazało się, że nasze rodzime górnictwo – bez względu na jego kondycję – nie tyle stanęło na straży naszego energetycznego bezpieczeństwa, ile jeszcze mocniej zakołysało łódką.

Pierwsza lampka alarmowa zapaliła się już dobrych kilka tygodni temu, gdy na zrywanie umów lub wykorzystywanie zapisów o możliwości częściowej redukcji dostarczanej ilości surowca zaczęły utyskiwać ciepłownie. Teraz okazuje się, że nasze węglowe tuzy odcinają od możliwości sprzedaży surowca mniej lub bardziej niezależnych graczy: albo w formie rozwiązania umów ze składami węgla, albo w postaci odcinania ich od logistyki, a konkretnie od możliwości przeładunkowych w polskich portach czy węglarek pozwalających rozwieźć surowiec kupiony za granicą.

Zostajemy zatem sami z Polską Grupą Górniczą. I gaśnie światło. Może nawet dosłownie, bo związkowcy górniczy twierdzą, że w tę zimę zabraknie nam 4 mln ton węgla, w olbrzymiej mierze dla odbiorców indywidualnych i komunalnych. Przekładając to na realia zużycia w 2020 r. według GUS, węgla będzie o połowę mniej. Gdzie zatem ta mocarstwowość? Jeśli nadchodząca zima będzie trudna, to nie tylko za sprawą Kremla, ale też wskutek wielu lat wygodnictwa, zaniedbań oraz zaniechań w procesie, o którym Europa mówi od dekad. Procesie odcinania się od wszelkich, nie tylko rosyjskich, kopalin.

Zgodnie z deklaracjami polityków, padającymi nie dalej, jak dwa czy trzy lata temu, najbrudniejszej z kopalin miało nam starczyć na dziesiątki, ba, setki lat. Ponaglenia ekspertów i rynków w sprawie transformacji energetycznej traktowano jak sponsorowaną przez lobbystów, może Unię Europejską, a może Rosję (niepotrzebne skreślić), propagandę.

Egzamin z realnych możliwości przyszedł szybciej, niż ktokolwiek to przewidywał. W 2020 r. według danych GUS Polska zużyła 62,4 mln ton węgla kamiennego – z czego niemal 60 proc. sektor energetyczny, a prawie 14 proc. to gospodarstwa domowe. Reszta to przeważnie przemysł i budownictwo. Już w tamtym czasie importowaliśmy – przeważnie z Rosji – 12,55 mln ton węgla. Czyli piątą część zapotrzebowania zaspokajaliśmy surowcem dokupowanym na świecie.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację