Maciej Stańczuk: Coraz bardziej obawiam się o nasze portfele

Luźna polityka fiskalna i ekspansywna monetarna to autostrada do stagflacji. Nie zwalczymy inflacji bez rozpoznania jej rzeczywistych źródeł – pisze ekonomista w polemice.

Publikacja: 20.07.2022 18:25

Maciej Stańczuk: Coraz bardziej obawiam się o nasze portfele

Foto: Bloomberg

W „Rzeczpospolitej” z 4.07.2022 prof. Jerzy Żyżyński, były członek RPP postanowił zrobić wykład czytelnikom o inflacji. W pokrętny sposób próbuje udowodnić, że przyczyny skandalicznie wysokiego wzrostu inflacji w Polsce leżą wyłącznie po stronie Putina. O ile dobrze zrozumiałem kuriozalną logikę p. Profesora, to dowodem na to jest wskaźnik inflacji w lutym 2022 r. (czyli miesiącu agresji Rosji na Ukrainę) w stosunku do stycznia (m/m), który wyniósł 99,7 proc., co według autora oznacza deflację (sic!) -0,3%. Żyżyński wyciąga z tego wniosek, że mieliśmy zatem podstawy do oczekiwań stabilizacji cen. Niestety w kolejnych miesiącach tendencja z lutego się już nie utrzymała, gdyż wskaźnik inflacji m/m podskoczył do 103,2 proc., co Profesor przypisuje wyłącznie putinflacji. Żeby zamknąć usta wątpiącym w taką narrację, stwierdza on, że atakowanie w tym momencie banku centralnego świadczyć może o niekompetencji albo o złej woli.

Czytaj więcej

Jerzy Żyżyński: Kuszenie inflacji

Ja mimo wszystko odważę się przyjąć zarzut niekompetencji albo złej woli (a pewno i jedno i drugie) i postaram się mimo wszystko nie zgodzić z szanownym Profesorem, który wydaje się używać takich dosadnych sformułowań, gdyż jest mu po prostu wstyd z powodu istotnego wpływu, jaki wywierał na upolitycznienie decyzji podejmowanych przez RPP poprzedniej kadencji.

Przede wszystkim daleko nieprawdziwe jest twierdzenie, że przyczyną inflacji jest Putin. Jeszcze w 2020 r. przed wybuchem pandemii koronawirusa inflacja przewyższała 4,7 proc., czyli była najwyższa od lat. Wskaźnik wzrostu cen produkcyjnych (PPI) dochodził wówczas do 16 proc., a jest to niezmiernie istotna oznaka tego, że za jakiś czas nastąpi wzrost cen dóbr i usług konsumpcyjnych (CPI), gdyż zwykle inflacja PPI wyprzedza CPI. Wie to każdy student ekonomii, tym bardziej wiedzieć powinien też profesor ekonomii. To najpóźniej wtedy też Jerzy Żyżyński ze swoimi kolegami z RPP powinien zareagować i rozpocząć serię podwyżek stóp procentowych przez NBP. Jakoś nie przypominam sobie takiej jego aktywności, mimo że miał on realny wpływ na podejmowane decyzje.

Gdyby polityka RPP i NBP była odpowiednio restrykcyjna (a taka powinna być od ponad dwóch lat), to NBP nawet bez „czarodziejskiej różdżki” powinien być w stanie opanować inflację przynajmniej do poziomu przeciętnego w UE. Niestety tak się nie stało, gdyż razem z krajami bałtyckimi Polska jest na czele tej niechlubnej klasyfikacji w Europie. Stało się tak nie dzięki Putinowi, jak od miesięcy wmawia nam rządowa propaganda, ale dzięki spóźnionej i nadal nieadekwatnej reakcji NBP na zjawiska inflacyjne wynikające z coraz większej nierównowagi makroekonomicznej naszej gospodarki. A za to NBP ponosi konstytucyjną odpowiedzialność.

NBP łamał konstytucję w sposób ewidentny, nie tylko w wypowiedziach swojego prezesa, ale też poprzez imposybilizm RPP. Stanowczość i restrykcyjność RPP niestety nie objawiła się w odpowiednim czasie, gdyż powinna mieć miejsce już 2,5 roku temu, a nie dopiero od 10 miesięcy. Jednocześnie NBP zupełnie nieodpowiedzialnie po wybuchu pandemii zaczął eksperymentować z emisją pustego pieniądza, mimo że nie było ku temu żadnych powodów.

Skupując obligacje rządowe NBP wykreował dodatkową strukturalną nadpłynność banków, co przytomnie zauważył prof. Żyżyński, ale niestety nie zająknął się ani jednym słowem, z czego ona wynika. Następnie jak najbardziej słusznie zauważa on, że ten nadpłynnościowy „pieniądz jest trudny do uaktywnienia z powodu słabego popytu na finansowanie działalności”. Profesor oczywiście chciałby, „aby przedsiębiorstwa więcej inwestowały i powiększały moce produkcyjne”, ale jednocześnie opowiada bajki, dlaczego tak się nie dzieje (bo wg. niego „firmy finansują się ze środków własnych, kredytują się za granicą lub w ramach powiązań biznesowych u zagranicznych partnerów”).

Jednocześnie sugeruje nawet przykręcenie śruby podatkowej przedsiębiorstwom i w ten sposób pozbawienie je gotówki, co ma wykreować popyt na kredyt. To ma być dowodem na jego tezę, że „nie na rynku pieniężnym jest przyczyna inflacji”.

To tłumaczenie dla intelektualnie ubogich. To, że stopa inwestycji w Polsce jest na poziomie najniższym w Europie (poniżej 17 proc. wobec zakładanych przez Morawieckiego jeszcze kilka lat temu 25 proc. PKB) nie wynika z bajek opowiadanych przez pana Profesora, ale z rozdmuchanych przez rządy PiS wydatków socjalnych, obniżenia wieku emerytalnego, co skutkowało ucieczką ludzi w wieku produkcyjnym z rynku pracy i dużymi perturbacjami osłabiającymi konkurencyjność polskich firm, drastycznego wzrostu płacy minimalnej (efekt jak wyżej), likwidacji praworządności i niezależności sądownictwa (jest to szczególnie istotne dla pewności obrotu gospodarczego, nie mówiąc o inwestycjach) oraz etatyzacji gospodarki.

Wykreowanie państwowych monopoli i oligopoli drenuje kieszenie Polaków (bezkarne kilkukrotne zwiększenie marż rafineryjnych krajowych oligopolistów naftowych spowodowało ich rekordowe wyniki, którymi chełpią się ich rzekomo profesjonalne zarządy, to samo widzimy w upaństwowionej energetyce, coraz częściej też w bankowości), cierpi sektor małych i średnich firm skonfrontowany z żądaniami płacowymi nakręcanymi przez spiralę płacowo-cenową i różne tarcze „antyinflacyjne” wymyślane przez populistyczny rząd, które są zaprzeczeniem ich propagandowych nazw.

Dodatkowo cierpi też przejrzystość finansów publicznych, gdyż blisko 300 mld zł pieniędzy publicznych znajduje się już poza kontrolą demokratyczną polskiego parlamentu. Znajduje to odzwierciedlenie w drastycznie rosnących cenach polskich obligacji, których rentowność niektórych serii przekracza już 8 proc. i brakuje na nie nabywców, czyli jest najwyższa od ponad 20 lat. W tempie TGV rozmontowywany jest system gospodarki rynkowej w Polsce i jego instytucji, które tracą niezależność (z bankiem centralnym na czele, ale nie tylko).

Walka z inflacją w taki sposób, jak czyni to polski rząd będzie miała tragiczny wpływ na długofalowe perspektywy wzrostu gospodarczego. Putin tylko zwiększył skalę problemów, które wygenerował sobie sam rząd. Otóż w ciągu ostatnich siedmiu lat rząd przejadł wszystkie rezerwy, którymi dysponowała nasza gospodarka. Deficyt budżetowy mieliśmy nawet na szczycie koniunktury, kiedy większość krajów UE wypracowywała nadwyżki budżetowe, które w ten sposób dysponowały naturalną poduszką bezpieczeństwa w gorszych czasach, które szybko nastąpiły. Kredytobiorcy w Polsce nie zostali oszukani przez banki, ale przez prezesa NBP i polityków, którzy wykluczali jakiekolwiek podwyżki stóp. Po 2015 r. zachowywaliśmy się po prostu tak, jakby stać nas było na wszystko.

Jednak najgorsze jest to, jak rząd zachowuje się w obecnej, niesłychanie trudnej i nieprzewidywalnej sytuacji. Rząd musi prowadzić politykę antyinflacyjną, ale niestety robi coś zupełnie przeciwnego: wprowadza 13. i 14. emeryturę, obniża podatki i zapowiada kolejne wydatki, bo przecież powoli wkraczamy w okres przedwyborczy.

Rząd nie może w ten sposób dolewać oliwy do ognia, nawet w sytuacji, kiedy wzrost stóp procentowych stwarza zagrożenie wystąpienia stagflacji. Wysoka inflacja nie jest efemerydą, jak chcą ja widzieć niektórzy, nie jest tak, że jak tylko wojna na Ukrainie się skończy, to automatycznie zniknie inflacja, ponieważ to nie wojna jest jej przyczyną w Polsce.

Kolejnym problemem strukturalnym jest wspomniany wcześniej brak inwestycji. Jeśli nie inwestujemy, nie rośnie wydajność pracy, czyli płace w takich warunkach nie powinny rosnąć, inaczej firmy wypadają z rynku, a kraj traci swoją konkurencyjność. Niestety w Polsce tak się nie dzieje, gdyż płace rosną, a rząd politycznie sam sobie skrępował swoją buńczuczną narracją ręce, dlatego nie chce zmniejszać wydatków, mimo, że jest to absolutnie niezbędne.

Wszystkie te pseudo-antyinflacyjne kroki, mające rzekomo chronić Polaków mają jeszcze tą olbrzymią wadę, że są powszechne, a nie selektywne! Pomoc emerytom, zwłaszcza tym, którzy mają głodowe emerytury (tych mamy niestety wielu po obniżce wieku emerytalnego przez PiS), czy też wsparcie tych kredytobiorców, których wysokość rat wzrosła ponad dwukrotnie i na ich spłatę po prostu nie stać, jest w pełni uzasadniona i tu trzeba wykreować przestrzeń na uzasadnioną interwencję państwa. Ale pomoc powinna obejmować najbardziej potrzebujących, a nie wszystkich, bo państwa na taką szczodrość po prostu nie stać! Jednak wszystkie dotychczasowe decyzje rządu (nawet wakacje spłaty rat kredytowych dla kredytobiorców, którzy do najbiedniejszych się nie zaliczają) mają charakter powszechny.

Wkrótce zresztą zapowiadają się drastyczne podwyżki cen prądu (do jego wysokich cen też przyczynił się rząd walcząc z OZE) i gazu, dlatego kolejka po pomoc państwa będzie się wydłużać. W średniej i dłuższej perspektywie polityka gospodarcza musi być przeorientowana w kierunku propodażowym, a to oznacza odejście od dotychczasowej, szkodliwej polityki. Ten model nie ma prawa funkcjonować.

Zasadą dobrej polityki pieniężnej jest szybkie podnoszenie stóp procentowych, gdy inflacja rośnie i wolne obniżanie, gdy maleje. Dodatkowo polityka pieniężna powinna być skoordynowana z polityką fiskalną, by innym kanałem poprzez wzrost zadłużenia nie generować dodatkowego popytu, a tak dzieje się teraz. Luźna polityka fiskalna i ekspansywna monetarna to autostrada do stagflacji.

Nie zwalczymy inflacji bez rozpoznania jej rzeczywistych źródeł. Bezrozumni apologeci polityki rządu, do których niestety zalicza się prof. Żyżyński tylko zaciemniają rzeczywisty problem i prowadzą nas wprost na zderzenie ze ścianą przy coraz większej szybkości. Nie można w takiej sytuacji naciskać na gaz, tylko ostro hamować. Tylko wtedy można uniknąć katastrofy. Ale takie głosy prof. Żyżyński postponuje jako niepoważne, gdyż „nakręcają oczekiwania inflacyjne”. Przy wrodzonym optymizmie tym razem coraz bardziej obawiam się o naszą gospodarkę i nasze portfele, a wypowiedzi ludzi z tytułami naukowymi w odniesieniu do realnej gospodarki po prostu zatrważają.

Autor jest członkiem TEP i doradcą ekonomicznym Lewiatana.

W „Rzeczpospolitej” z 4.07.2022 prof. Jerzy Żyżyński, były członek RPP postanowił zrobić wykład czytelnikom o inflacji. W pokrętny sposób próbuje udowodnić, że przyczyny skandalicznie wysokiego wzrostu inflacji w Polsce leżą wyłącznie po stronie Putina. O ile dobrze zrozumiałem kuriozalną logikę p. Profesora, to dowodem na to jest wskaźnik inflacji w lutym 2022 r. (czyli miesiącu agresji Rosji na Ukrainę) w stosunku do stycznia (m/m), który wyniósł 99,7 proc., co według autora oznacza deflację (sic!) -0,3%. Żyżyński wyciąga z tego wniosek, że mieliśmy zatem podstawy do oczekiwań stabilizacji cen. Niestety w kolejnych miesiącach tendencja z lutego się już nie utrzymała, gdyż wskaźnik inflacji m/m podskoczył do 103,2 proc., co Profesor przypisuje wyłącznie putinflacji. Żeby zamknąć usta wątpiącym w taką narrację, stwierdza on, że atakowanie w tym momencie banku centralnego świadczyć może o niekompetencji albo o złej woli.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację