Maria Demertzis: Droga Ukrainy do członkostwa w UE

Na początku kwietnia prezydent Zełenski ostrzegł, że bezpieczeństwo będzie prawdopodobnie największym problemem Ukrainy w ciągu najbliższych dziesięciu lat.

Publikacja: 14.06.2022 21:00

Unia Europejska

Unia Europejska

Foto: Adobe Stock

Dodał, że kraj stanie się „wielkim Izraelem” z własną twarzą. „Nie będzie dla nas zaskoczeniem, że… we wszystkich instytucjach, supermarketach, kinach będą stali ludzie z bronią”. Podczas gdy Ukraina bez wątpienia utrzyma aspekty gospodarki z czasów wojny nawet po zakończeniu obecnego konfliktu, już myśli o tym, jak stać się gospodarką wzrostu i odbudowy. Nie oznacza to odbudowy tego, co było, ale modernizację i reformę.

Nie powinno dziwić, że członkostwo w UE jest postrzegane w Ukrainie jako instrumentalne w tym procesie, dające impuls do bardzo pilnych reform, a także zakotwiczające kraj w systemie demokratycznym.

Po drugiej stronie, w Unii Europejskiej, wcale nie jest jasne, czy jest ona w stanie poradzić sobie z dalszym rozszerzeniem w tempie, które miałoby istotne znaczenie dla Ukrainy. Dlatego są tacy, którzy opowiadają się za zapewnieniem większej pomocy w innych formach – które wykraczają poza układ o stowarzyszeniu, ale nie biorą pod uwagę pełnego członkostwa w UE.

Istnieją dwa rodzaje zastrzeżeń do członkostwa Ukrainy w UE. Pierwszy nie jest związany z wnioskiem samej Ukrainy, ale ma związek z tzw. zmęczeniem rozszerzeniem. Sprzeciw bierze się stąd, że zarządzanie stale rozszerzającą się Unią staje się bardzo trudne, ponieważ kraje nie są na tym samym poziomie rozwoju gospodarczego, a nawet jakości instytucji.

Sprzeciw wiąże się również z obawą, że UE nie była w stanie naprawdę wchłonąć ostatnich fal rozszerzenia. Nie można również zapominać, że na Bałkanach Zachodnich jest wiele krajów, które stoją w kolejce do przystąpienia, ale którym wciąż daleko do spełnienia niezbędnych wymogów.

Geopolityczne znaczenie rozszerzenia

Drugi powód ma bardziej bezpośredni związek z Ukrainą. Chodzi o to, że rozszerzenie UE nabrało teraz znaczenia geopolitycznego. Można śmiało powiedzieć, że pojawienie się Chin już wprowadziło świat w stan raczej większej konkurencji gospodarczej niż współpracy. Wojna w Ukrainie w jakiś sposób przyspieszyła istniejące podziały geopolityczne i zmusiła UE do wzmocnienia swojej globalnej pozycji na wiele sposobów.

Kraje UE przełamią swoją zależność od rosyjskiej energii za kilka miesięcy, a nie lat. Zainwestują w swoją potęgę militarną i ponownie rozważą sojusze wojskowe w sposób, który jeszcze kilka miesięcy temu mógł być nie do pomyślenia, jak na przykład aplikowanie Szwecji i Finlandii do NATO. Kluczowe dla tego wszystkiego będą jednak stosunki między UE a Rosją w perspektywie średnio- i długoterminowej.

Czy Rosjanie nadal będą niewygodnym sąsiadem, który patrzy na wschód, czy też może z UE dojść do pokojowego współistnienia? Wszyscy zgadzają się, że w miarę przezbrojenia się Europy rola Ukrainy w tych stosunkach będzie kluczowa.

Ale nie wszyscy zgadzają się, że interesom UE najlepiej służy Ukraina jako pełnoprawny członek UE. Niektórzy postrzegają ją jako bufor między Unią Europejską a Rosją. Inni uważają, że Ukraina jako pełnoprawny członek jest bezpieczniejszą przeciwwagą dla Rosji.

UE słusznie obawia się, że po rozszerzeniu stanie się niemożliwa do zarządzania. I zasadna jest obawa, że ​​rozszerzenie jest sprzeczne z możliwością pogłębienia integracji. Przyjmując więcej krajów, ci, którzy chcą ściślej współpracować, po prostu nie są w stanie tego zrobić. To z tego napięcia zrodził się pomysł poruszania się z różnymi prędkościami.

System wartości godny naśladowania

Podczas gdy UE próbuje pogodzić się z ideą rozwoju według różnych prędkości, nie wolno jej zapominać, że Ukraina ma prawo do samodzielnego wyboru miejsca, do którego należy. A pragnienie członkostwa jest potwierdzeniem pozycji UE jako systemu wartości, który warto naśladować.

Ten czynnik jest istotny w każdym kraju, który prosi o dołączenie. Ale Ukraina jest na zakręcie systemów politycznych, gdzie nie może sobie pozwolić na to, by nie opowiadać się po żadnej ze stron. Bo inaczej przestanie istnieć.

Jej wniosek o przystąpienie do UE to coś więcej niż próba wstąpienia do klubu: to walka o przetrwanie.

Prawdziwym problemem dla UE, która będzie omawiać wniosek Ukrainy na czerwcowym posiedzeniu Rady Europejskiej i później, jest konieczność zdecydowania, jakim klubem chce być. Może to być klub krajów o podobnych poglądach, którym bez wątpienia łatwiej będzie zarządzać od środka. Ale będzie to też uszczelnienie różnic poglądów, co znacznie utrudni współpracę z ludźmi, którzy nie myślą podobnie.

Lub może to być strefa wpływów, która docenia, że ​​globalnych problemów nie można rozwiązać, angażując się tylko z podobnie myślącymi. Kwestie globalne, od zmian klimatycznych po rozbrojenie jądrowe, wymagają większych wysiłków, aby wciągnąć w ten proces szczególnie tych, którzy myślą inaczej.

Taki klub musiałby przemyśleć i wprowadzić innowacje pod kątem tego, jak integruje swoich coraz bardziej zróżnicowanych członków. Ale byłby to klub, do którego warto dołączyć.

—tłumaczenie: a.sł.

Dodał, że kraj stanie się „wielkim Izraelem” z własną twarzą. „Nie będzie dla nas zaskoczeniem, że… we wszystkich instytucjach, supermarketach, kinach będą stali ludzie z bronią”. Podczas gdy Ukraina bez wątpienia utrzyma aspekty gospodarki z czasów wojny nawet po zakończeniu obecnego konfliktu, już myśli o tym, jak stać się gospodarką wzrostu i odbudowy. Nie oznacza to odbudowy tego, co było, ale modernizację i reformę.

Nie powinno dziwić, że członkostwo w UE jest postrzegane w Ukrainie jako instrumentalne w tym procesie, dające impuls do bardzo pilnych reform, a także zakotwiczające kraj w systemie demokratycznym.

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację