Prof. Andrzej Koźminski: Krew, pot i łzy?

Zarówno rządzący, jak opozycja próbują pozyskać wyborców coraz hojniejszymi podarunkami: a to -nasta emerytura, a to -dzieścia procent podwyżki płac. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to zatrute prezenty, które obrócą się przeciwko nim.

Publikacja: 07.06.2022 21:00

Profesor Andrzej Koźmiński

Profesor Andrzej Koźmiński

Foto: Robert Gardzinski

W obliczu agresji Hitlera na wolny świat Winston Churchill obiecał współobywatelom krew, pot i łzy. I słowa dotrzymał w perspektywie niemal dekady. Jeszcze w pierwszych latach powojennych było w Anglii biednie, chłodno i trudno, mimo że nie została tak zniszczona jak kontynentalna Europa, gdzie było jeszcze biedniej i jeszcze trudniej.

W obliczu agresji Putina, skierowanej ponownie na wolny świat, rządzący krajami, które świeżo wyszły z pandemii i spowodowanego przez nią kryzysu ekonomiczno-społecznego, obiecują obywatelom same pieszczoty. Zapowiadają zwiększenie bezpieczeństwa poprzez intensywne zbrojenia, wyższe wynagrodzenia i emerytury, lepszą opiekę zdrowotną i socjalną, dbałość o środowisko naturalne poprzez „zieloną transformację”, rozwiązanie problemu mieszkaniowego i wiele innych atrakcji. Trudno to pojąć prostemu profesorowi nauk ekonomicznych, ale próbuję.

Zadłużone państwa

Cudownym panaceum, które ma zapewnić wszystkie te dobrodziejstwa w sytuacji najtrudniejszej od czasów II wojny światowej i pod wieloma względami podobnej, mają być pieniądze. Rzeczywiście, pieniędzy nie brakuje, bo się je łatwo pożycza. Rządy i firmy zadłużają się w szaleńczym tempie.

Świat nigdy nie był tak zadłużony. Średnia zadłużenia państwa w UE w relacji do PKB to około 100 proc. Stany Zjednoczone osiągnęły już wskaźnik 140 proc. Ogólna kwota światowego długu wzrosła z 83 bln dol. w roku 2000 do 295 bln dol. w 2021. W porównaniu z globalnym PKB dług zwiększył się z 230 proc. w roku 2000 do 320 proc. w przededniu pandemii i do 355 proc. w zeszłym roku.

Długi mają jednak to do siebie, że trzeba je spłacać. Do niedawna poziom stóp procentowych był tak niski, że wręcz zachęcał do zadłużania się. Nawet wówczas trudno było jednak go lekceważyć. Na przykład w 2021 roku koszt globalny obsługi zadłużenia wynosił 12 proc. PKB. W związku z powszechnymi podwyżkami stóp procentowych będzie jednak nieuchronnie rósł. Ocenia się, że w tym roku wyniesie 15 proc. PKB, a do roku 2026 wzrośnie do około 20 proc.

Wobec tak wielu społecznych aspiracji i poczynionych obietnic trudno będzie jednak oprzeć się pokusie dalszego zadłużania.

Rosnący koszt pieniądza

Świat dotknięty jest nadmiarem oszczędności (savings glut) i różne fundusze mogą być źródłem finansowania rosnących wydatków. Sovereign wealth funds fundusze gromadzone na czarną godzinę lub rozwój przez kraje surowcowe takie jak: Norwegia, Rosja, Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, liczą wiele bilionów dolarów, banki „pękają w szwach” od nagromadzonych oszczędności, które pozostały po tarczach antycovidowych, tworzonych i adresowanych na łapu-capu przez spanikowane rządy, lub powstały w wyniku powstrzymywania się od inwestycji i gromadzenia rezerw związanych z pandemią i załamywaniem się rynków.

Jest więc komu i z czego pożyczać. Na świecie nie brakuje zamożnych, bogatych i bardzo bogatych posiadaczy kapitału. Koszt pieniądza będzie jednak rósł. Dla niektórych zadłużonych krajów perspektywy są dość przerażające, np. dla Argentyny koszt pieniądza w prywatnym sektorze może sięgnąć 35 proc.

Nikt nie potrafi wyliczyć „bezpiecznego” poziomu zadłużenia. Z pewnością jest on różny dla różnych krajów. 140 proc. PKB nie przeraża w przypadku USA, czerpiących olbrzymie, trudne do określenia, korzyści z emisji pieniądza światowego, który ma szanse utrzymać tę pozycję, oraz dysponujących największym na świecie potencjałem innowacyjnym i kapitałem intelektualnym. Niepokój budzi zadłużenie krajów znajdujących się przez dłuższy czas w sytuacji ekonomicznej stagnacji (Włochy, 133 proc. PKB) i słabszych gospodarek takich jak Grecja (177 proc. PKB) czy Portugalia (129 proc. PKB).

Na tym tle zadłużenie Polski, które wynosi oficjalnie 46 proc. PKB, wygląda umiarkowanie, nawet biorąc pod uwagę znaczną i rosnącą część długu publicznego ukrytego przed przeciętnym obywatelem w różnego rodzaju „funduszach”, która według przybliżonych ocen przekracza 13 proc. PKB.

Atutem Polski jest utrzymujący się od wielu lat wysoki wzrost gospodarczy. Niepokoi oparcie wzrostu głównie na konsumpcji, niski i malejący poziom inwestycji prywatnych oraz niewielki potencjał innowacyjny, a także rosnące znaczenie pasożytniczych państwowych gigantów.

Polska jest bardzo silnie uzależniona od uwarunkowań zewnętrznych, od gospodarki światowej, a szczególnie europejskiej i niemieckiej. W skali globalnej zadłużenie nie jest problemem, dopóki zdolności produkcyjne świata są w stanie sprostać pojawiającym się na rynkach strumieniom pieniądza odpowiednimi strumieniami dóbr i usług przy niskim lub umiarkowanym poziomie inflacji.

Odwrót od globalizacji

Pandemia uruchomiła pierwsze bariery elastycznego dostosowania podaży do popytu. Okresowe wyłączenia całych branż wyczerpały rezerwy i wydłużyły czas realizacji zamówień, globalne łańcuchy zaopatrzenia zaczęły się rwać i generować coraz wyższe koszty. Pojawiły się deficyty kontenerów, cena frachtu z Chin („fabryki świata”) do Europy wzrosła kilkunastokrotnie.

Zaczął się umiarkowany odwrót od globalizacji. W poszukiwaniu pewności dostaw nastąpił zwrot w kierunku mniej oddalonych dostawców, kooperantów, podwykonawców itp. Zaczęły się związane z tym procesy inwestycyjne. Pod koniec ubiegłego roku okazało się, że mimo wzrostu zadłużenia gospodarka światowa jest jednak „antykrucha”. Procesy dostosowawcze przyniosły efekty i perspektywy na lata 2022 i 2023 były niezłe.

W obliczu wojny

Napaść Rosji na Ukrainę radykalnie zmieniła sytuację. Podobnie jak w końcu lat 30. ubiegłego wieku, lokalne konflikty – Gruzja, Syria, Krym – przekształciły się w globalne starcie cywilizacji: zachodniej demokracji ze wschodnią satrapią. Można mieć nadzieję, że nie dojdzie do konfliktu zbrojnego na skalę globalną, ale ta wojna w Ukrainie zmieni porządek świata w wielu wymiarach:

• Po pierwsze, na polu bitwy decyduje się teraz, gdzie przebiegnie granica Europy. Wyznaczą ją (czy na trwałe?) Ukraina połączona szczególnymi więzami z Polską, kraje bałtyckie i Finlandia. W tej wojnie, podobnie jak w tej zeszłowiecznej, pieniądze przestają się liczyć, świadczą o tym kolejne decyzje prezydenta Bidena mierzone dziesiątkami miliardów dolarów na ukraińską wojnę i dramatycznie rosnące zaangażowanie Rosji.

• Po drugie, wojnie w Ukrainie towarzyszy coraz wyraźniejsza konfrontacja USA i Chin, wyznaczając tym samym coraz szerzej i głośniej ogłaszany koniec globalizacji. Współpraca wszystkich ze wszystkimi przestaje być możliwa, a to musi oznaczać wzrost cen i nieuniknione obniżenie dobrobytu w skali globalnej. Choć z pewnością nie będzie ono równomiernie rozłożone, na pewno będzie biedniej, zwłaszcza w krajach biedniejszych. Narastający kryzys żywnościowy jest tego najlepszym dowodem. Pojawiają się drastyczne ograniczenia obrotu surowcami (zwłaszcza energetycznymi) i technologią, które dotyczą wszystkich. Wkrótce jeszcze silniej dadzą o sobie znać w kategoriach poziomu życia.

• Po trzecie, olbrzymie zasoby materialne, finansowe i ludzkie zostaną skierowane na obsługę konfliktów zbrojnych, ograniczając tym samym możliwości w innych dziedzinach.

Groźba stagflacji

Wszystko to razem oznacza, że „antykruchość” właśnie się skończyła: z jednej strony spodziewany jest dalszy napływ „gorącego” pieniądza na rynek, a z drugiej spadek wzrostu produkcji spowodowany wszystkimi wspomnianymi ograniczeniami podaży. Oznacza to scenariusz stagflacji: niski lub ujemny wzrost i wysoką inflację.

Toczy się spór między specjalistami o to, czy będzie ona mniej czy bardziej dotkliwa i krótsza czy dłuższa w porównaniu ze stagflacją lat 70. wywołaną szokiem naftowym i wojną wietnamską. Przeważa pogląd, że będzie płytsza, mniej dotkliwa i krótsza. Czas pokaże, nikt poważny nie neguje jednak tego scenariusza.

Dlatego w jednym z artykułów opublikowanych w maju „Financial Times” zadaje pytanie, jak kraje poradzą sobie ze stagflacyjnym scenariuszem, o którym nawet specjaliści dawno już zapomnieli. Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta: różne kraje poradzą sobie różnie. I to jest miejsce na kilka refleksji pro domo sua.

Scenariusz walki ze stagflacją jest brutalny i bolesny. Polega z jednej strony na oszczędnościach budżetowych, a z drugiej na podnoszeniu stóp procentowych i odejściu od kreacji pieniądza przez banki centralne (np. w formie skupu obligacji). Te działania muszą być tym bardziej radykalne im głębszy i mocniej zakorzeniony jest kryzys.

Z taką sytuacją lepiej dają sobie radę kraje o wysokim poziomie kapitału intelektualnego i społecznego, który monetyzowany jest w formie innowacji nakręcających wzrost. Polska ma niewielkie zasoby tak rozumianego kapitału. Pewne nadzieje dają mnożące się, choć nierosnące dostatecznie szybko, startupy.

Największym zagrożeniem jest niezwykle konfrontacyjna i zajadła walka polityczna prowadzona poprzez odwoływanie się do emocji i stosowanie populistycznych argumentów. Zarówno rządzący, jak opozycja próbują pozyskać wyborców coraz hojniejszymi podarunkami: a to -nasta emerytura, a to -dzieścia procent podwyżki płac itp., itd. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to są zatrute prezenty, które za jakiś czas obrócą się przeciwko obdarowanym.

Spirala cenowo-płacowa jest równie niebezpieczna dla gospodarstw domowych jak wir w rzece dla pływaka. Nadaje bowiem gwałtowności i przyśpieszenia procesom stagflacyjnym.

Przywołuje to moje osobiste wspomnienie. W lecie 1989 roku, kiedy w Polsce kończył się komunizm, Solidarność zaproponowała indeksację płac wskaźnikiem inflacji. Protestowałem przeciw temu pomysłowi i na znak tego protestu nie odnowiłem swego członkostwa w  związku. Nie wiem, kto teraz zaprotestuje, ale w przeciwieństwie do obietnicy Churchilla obietnice nadchodzącego „raju na ziemi” z pewnością dotrzymane nie będą.

Niestety, trudno wyobrazić sobie ugrupowanie, które odniosłoby sukces wyborczy na hasłach a la Churchill – ludzie lubią słuchać przyjemnych opowieści i gonią tych, którzy „psują koncert”. Są jednak takie zawody i role społeczne, którym etyka zawodowa to właśnie powinna nakazać. A może już ich nie ma?

Prof. Andrzej K. Koźmiński jest ekonomistą i socjologiem, twórcą i honorowym prezydentem Akademii Leona Koźmińskiego

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację