Paweł Wojciechowski: Kto kradnie parówki

Inflacja coraz wyżej podnosi poziom sporu politycznego, a wraz z nim rośnie potrzeba szukania winnych.

Publikacja: 28.04.2022 21:00

Mateusz Morawiecki

Mateusz Morawiecki

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Wraz ze wzrostem inflacji premier usilnie poszukuje „chłopca do bicia”. Winna miała być pandemia, potem unijna polityka klimatyczna, a wreszcie Rosja. Paniczne poszukiwanie narracji nie przekonuje społeczeństwa, a prawdziwym ciosem dla rządowych propagandystów okazały się badania opinii publicznej z ostatniego weekendu, z których wynikało, że ponad połowa badanych za inflację wini nieodpowiedzialną politykę rządu i NBP.

Intuicję ankietowanych potwierdza Eurostat, który porównuje m.in. inflację bazową. Ten parametr jest liczony bez cen żywności, energii, gazu – wszystkiego, co można próbować zrzucić na agresję Rosji czy politykę energetyczną. Liczby są bezlitosne dla PiS: od grudnia 2021 do marca 2022 r. inflacja bazowa w Polsce była najwyższa w całej Unii. Sięgnęła aż 14,3 proc., przy średniej unijnej 4,3 proc.

Trudno się dziwić, że rynek nie jest w stanie płynnie zaabsorbować wielkiej ilości pieniądza, skoro polityka PiS to zalewanie gospodarki kolejnymi transferami. A jeśli wbrew społeczeństwu i danym rząd unika wskazania rzeczywistej przyczyny wysokiej inflacji, to trudno przed wyborami spodziewać się przełomu w jej zwalczaniu.

Premier dzielnie walczy z wywołanymi przez siebie problemem, ale ta walka przypomina gaszenie ognia benzyną, co widać po tzw. tarczach antyinflacyjnych. Tym razem życzeniem rządu jest skupienie dyskusji na pomocy ofiarom inflacji, np. tym, którym z powodu wzrostu stopy procentowej NBP rosną raty kredytów. Pierwszym sygnałem dla zmiany narracji była uwaga premiera, że inflacja nie jest zjawiskiem ekonomicznym, ale społecznym. Potem pretekst dała rządowej narracji opozycja, wszczynając dyskusję o mrożeniu WIBOR lub rat kredytów.

Premier natychmiast to wykorzystał, aby uniknąć dyskusji o inflacji na rzecz pozornego leczenia jej symptomów – wzrostu rat kredytów hipotecznych i erozji oszczędności na rachunkach bankowych. Przy okazji w ramach polityki obwiniania innych zręcznie wykorzystał niechęć do banków. Zabrzmiało to jak w kultowym filmie „Miś”: parówkowym skrytożercom mówimy NIE!

Premier otworzył puszkę Pandory: już samo ogłoszenie zamiany WIBOR na inny wskaźnik wywołało burzę pytań. Skoro rząd postawił go zlikwidować, dopiero gdy pojawiły się pozwy klientów podważających zgodność WIBOR z unijnym wymogiem reprezentatywności, to może są tu poważne zastrzeżenia? Czy możemy mówić o rynkowym WIBOR, skoro po tej cenie zawierano ułamek transakcji? A jeśli rzeczywiście WIBOR był sztucznie ustawiany, to czy grozi nam afera podobna jak z LIBOR? Jaka może być skala odszkodowań? Jeśli WIBOR zniknie, to jaka będzie rata dotychczasowych kredytów? Przecież nie można zamieniać obowiązującego według umowy wskaźnika na inny bez zgody stron. A jeśli tak się stanie i WIBOR już nie będzie, to czy on się w praktyce wyzeruje i rata będzie równa marży? Pytań jest dużo więcej, wciąż pojawiają się kolejne. Może trzeba było od nich zacząć odchodzenie od WIBOR? Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, co jest z nim nie tak.

Po co ten nagły ruch premiera? Czy chodzi o to, by pomóc kredytobiorcom i przy okazji upomnieć banki czy też o przykrycie niechlujstwa regulatora rynku? Aby już nikt nie pytał „po co jest ten miś?”. „Skoro nikt nie wie po co jest, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta”.

Paweł Wojciechowski jest profesorem Wszechnicy Polskiej, byłym prezesem kilku spółek rynku kapitałowego.

Wraz ze wzrostem inflacji premier usilnie poszukuje „chłopca do bicia”. Winna miała być pandemia, potem unijna polityka klimatyczna, a wreszcie Rosja. Paniczne poszukiwanie narracji nie przekonuje społeczeństwa, a prawdziwym ciosem dla rządowych propagandystów okazały się badania opinii publicznej z ostatniego weekendu, z których wynikało, że ponad połowa badanych za inflację wini nieodpowiedzialną politykę rządu i NBP.

Intuicję ankietowanych potwierdza Eurostat, który porównuje m.in. inflację bazową. Ten parametr jest liczony bez cen żywności, energii, gazu – wszystkiego, co można próbować zrzucić na agresję Rosji czy politykę energetyczną. Liczby są bezlitosne dla PiS: od grudnia 2021 do marca 2022 r. inflacja bazowa w Polsce była najwyższa w całej Unii. Sięgnęła aż 14,3 proc., przy średniej unijnej 4,3 proc.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację