Nie wiem, czy „za 10-20 lat będziemy rośli w tempie Zachodu” (jak uważa Stanisław Gomułka - "Rzeczpospolita", 31.03.2022). Wiem jednak, że dość poważnie myli się on co do warunków koniecznych dla realizacji tego scenariusza (czy aby optymistycznego?).
Dla prof. Gomułki problemem nr. 1 są niskie inwestycje krajowego sektora prywatnego, „co wiąże się w dużej mierze z bardzo niskimi oszczędnościami gospodarstw domowych…”. Otóż z nauk Keynesa (oraz naszego Michała Kaleckiego) wiadomo (być powinno), że inwestycje prywatne wcale nie wymagają mozolnego gromadzenia prywatnych oszczędności. Na poziomie „makro” jest wręcz przeciwnie. Inwestycje (finansowane np. kredytem tworzonym „z niczego” przez prywatne banki) są warunkiem powstawania prywatnych oszczędności – nie na odwrót.
Rozmiary oszczędności są wynikowo określone przez rozmiary inwestycji (tudzież rozmiary salda handlu zagranicznego oraz deficytu finansów publicznych). Wiem, że zrozumienie tego faktu nastręczać musi pewne trudności – nawet członkowi PAN. Możemy jednak odwołać się do doświadczenia historycznego. Wkrótce po II Wojnie Światowej w Polsce rozpoczął się istny boom inwestycyjny (w pierwszym rzędzie odbudowa ze zniszczeń) – także w sektorze wciąż prywatnym. Ale dokonywał się on bez żadnych uprzednio zgromadzonych prywatnych oszczędności – tych po prostu nie było! Możemy ewentualnie ubolewać nad rozmiarami inwestycji (liczyć się wszakże powinna ich efektywność, nie same rozmiary), ale nie nad rozmiarami oszczędności.
Drugim problemem są dla prof. Gomułki, „bardzo wysokie rentowności polskich papierów skarbowych”. Uważa on, że „oznacza to wzrost kosztu obsługi długu publicznego z ok. 1 proc. PKB teraz do ok. 3 proc. PKB za trzy-cztery lata”. Z uwagi na to, że dług publiczny (w relacji do PKB) maleje raczej niż rośnie (wg. AMECO), oraz, że udział w nim długu krótkookresowego jest dość minimalny, kalkuluję, że koszt obsługi długu będzie się dalej zmniejszał w relacji do PKB – nawet, gdyby rentowność nowoemitowanych obligacji utrzymywała się na dość wysokim poziomie (co wcale nie jest jeszcze pewne).
Jest inną sprawą, że w kilkunastu minionych latach koszt obsługi długu był znacząco wyższy niż owe 3 proc., co w niczym Polsce (i innym krajom, zwłaszcza posiadającym własną walutę) nie przeszkadzało. Warto tu dodać, że tylko ok. 1/3 długu publicznego jest w posiadaniu „zagranicy”. Obsługa tej porcji długu może być uznana za koszt dla gospodarki polskiej. Ale obsługa pozostałych 2/3 tego długu oznacza transfer pieniędzy do podmiotów krajowych – w tym do podmiotów de facto publicznych. Pieniądze te raczej trudno zaliczyć do kosztów obciążających gospodarkę krajową. Zaliczyłbym je raczej do krajowych korzyści z publicznego długu.