Ogłoszony przez kolejne sieci handlowe bojkot rosyjskich produktów nie będzie specjalnie bolesny ani dla nich, ani dla konsumentów. Od tych drugich nie będzie wymagało to znaczących poświęceń, a ci pierwsi większe odnieśliby straty wizerunkowe, wstrzymując się z bojkotem, o który już od kilku dni apelują internauci. Brutalna agresja na Ukrainę może wywołać na świecie zjawisko solidarnego ostracyzmu Rosji, która – jak ogłosił Biały Dom – staje się już politycznym i gospodarczym pariasem. Choć na razie jest to jeszcze deklaracja na wyrost.
Owszem, silna presja społeczna, akcje w mediach społecznościowych, antyrosyjskie manifestacje na ulicach europejskich stolic sprawiły, że zarówno rządy, jak też firmy i organizacje (niektóre z oporami, jak FIFA) włączają się w światową kampanię sankcji przeciw reżimowi Putina. Widać też drugą od wybuchu pandemii wielką mobilizację dobrej woli i chęci pomagania Ukraińcom.
Jednak o ile pomocowe zrywy, zwłaszcza te nagłaśniane w mediach, zwykle się udają, o tyle trudniej jest o długoterminowe, konsekwentne działania, które są mniej medialne, a często wiążą się ze sporymi kosztami. Łatwo bojkotować rosyjskie towary w sklepach, ale trudniej będzie odciąć się od gazu czy węgla z Rosji. Wielu firmom nie będzie też łatwo w imię wsparcia Ukrainy zrezygnować ze sprzedaży swoich towarów do Rosji i dobrowolnej utraty zdobytego tam rynku. Chyba że ułatwi im to sam Kreml, wprowadzając odwetowy bojkot zachodnich towarów.
Jest też ryzyko, że gdy opadnie pierwsza fala poparcia dla dzielnych Ukraińców, pojawią się pokusy, by wrócić do „business as usual”, niezależnie od wyniku wojny.
Dlatego tak ważne są dzisiaj decyzje i działania (na przykład związane z Nord Stream 2), które utrudnią cichy odwrót od antyrosyjskich sankcji, zmieniając być może gospodarczą i energetyczną mapę Europy.