Brexit zachęca do refleksji nad przyszłością strefy euro i Unii Europejskiej. Reformy strefy wspólnej waluty utknęły w miejscu, raport pięciu prezydentów sprzed roku pokrywa się kurzem, tymczasem pojawiają się silne głosy, żeby strefę rozwiązać. Uważam, że należy postąpić wręcz przeciwnie: uzupełnić wspólny obszar walutowy o brakujące elementy i instytucje, które zniwelowałyby i tak znikome dziś prawdopodobieństwo jego rozpadu.
Co to jest optymalny obszar walutowy
Słabość strefy euro polega na tym, że nie była optymalnym obszarem walutowym już w momencie powstania. Do wyboru jej członków zastosowano inne kryteria niż te związane z teorią optymalnych obszarów walutowych (OOW). W dodatku w przypadku kilku państw nominalne kryteria konwergencji makroekonomicznej zostały naciągnięte.
Duży obszar walutowy jest pożądany, bo zwiększa użyteczność pieniądza. Jest on wszędzie przyjmowany. Z tego punktu widzenia najlepiej byłoby, gdyby na świecie istniała tylko jedna waluta. Jednak z drugiej strony rosną wtedy koszty niedopasowania do siebie gospodarek np. pod względem PKB lub preferencji dotyczących inflacji.
Optymalny obszar walutowy to taki, kiedy krańcowa korzyść z powiększenia strefy wspólnej waluty zrównuje się z krańcowym kosztem. W latach 60. opracowano kilka kryteriów optymalności: mobilność siły roboczej (Mundella), otwartość gospodarek (McKinnona) i różnorodność produktowa wraz z podobieństwem struktur (Kenesa). Później dodano obecność fiskalnych transferów, jednorodność preferencji oraz solidarność – w opozycji do nacjonalizmu.
Kraje, które tworzą wspólny obszar walutowy, powinny być gotowe w imię wspólnego dobra do ponoszenia kosztów wspólnej polityki pieniężnej, nawet kiedy stoi to w sprzeczności z ich interesem narodowym.