Reklama

Zmieńmy cel NBP na wzór Fedu

Klucz do sukcesu strategii wicepremiera Mateusza Morawieckiego jest w rękach Rady Polityki Pieniężnej i prezesa NBP Adama Glapińskiego – pisze ekonomista.

Aktualizacja: 07.09.2016 21:50 Publikacja: 07.09.2016 21:42

Dobra zmiana wymaga odpowiedniej polityki pieniężnej, aby można było zrealizować główne cele „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" Mateusza Morawieckiego, którymi są: reindustrializacja oparta na ciężkich branżach przemysłu, pobudzenie innowacyjności i regionalna dekoncentracja rozwoju.

Niedostatek debat nad strategią wyłożył już w 1970 r. Stefan Kurowski (ekonomista, profesor KUL, zmarł w 2011 r. – red.), zabrawszy głos w sprawie hierarchii ważności przedmiotu sporów ekonomicznych: „sprawy proporcji gospodarczych, struktury produkcji, kierunków zaangażowania pracy społecznej pozostawały kwestią tabu, której nie wypada dotykać". Tabu tego nie ruszano i po 1989 r. w ślad za tezą Tadeusza Syryjczyka (ministra przemysłu w rządzie Mazowieckiego – red.), że najlepszą polityką przemysłową jest jej brak. Puentuje ją Jarosław Kaczyński, prezes PiS, zauważając: „Wszystko było pozostawione żywiołowi, z niewielkimi wyjątkami".

Po zmianie politycznej w 2015 r. plan Morawieckiego podkreśla konieczność zmiany kierunków zaangażowania pracy społecznej. Tu ważna jest ideowa deklaracja szefa PiS w odpowiedzi na pytanie Tomasza Sakiewicza (redaktora naczelnego „Gazety Polskiej" – red.), czy Morawiecki ma na drugie Kwiatkowski?: „My nie prowadzimy programu etatystycznego, ale program pobudzenia kapitału, wymuszenia innowacyjności".

„Strategia" Morawieckiego opiera się zatem na rynkowej zasadzie działania autonomicznych przedsiębiorców i decyzji weryfikowanych przez rachunek ekonomiczny. Ludzie biznesu umieją rachować, uwzględniając cenę pieniądza – tak by ze swej przemyślności czerpać zyski. Dlatego poprzez pryzmat oddziaływania stopy procentowej na alokacyjne wybory ekonomiczne można dojrzeć genezę i perspektywy (samo)realizacji programu gospodarczego rządu.

Stopa procentowa a działanie gospodarki

Reklama
Reklama

Od poziomu realnej stopy procentowej i jej relacji do stóp zwrotu z kapitału w sferze realnej zależy, jak między uczestnikami rynku zostanie rozdzielona nadwyżka ekonomiczna. Do elementarza teorii ekonomii należy rozeznanie wpływu poziomu stopy procentowej na ekspansję gospodarki (ile inwestować), alokację kapitału (w co inwestować), wybór metod wytwarzania (jak inwestować) i przestrzenne zróżnicowanie działalności gospodarczej (gdzie inwestować). Stopa procentowa reguluje wysokość bariery wejścia na rynek, a tym samym intensywność konkurencji.

Drugą stroną tego zagadnienia jest możliwość przemiany przedsiębiorców w rentierów utrzymujących się raczej z odsetek od lokat bez ryzyka niż z zysków od ryzyka, a także nadpłynność banków. Stopa wpływa na wybór między inwestowaniem w majątek a wyprzedażą majątku.

Charakterystyczne, że mimo wieloczynnikowego uwarunkowania procesów gospodarczych ich przebieg w Polsce był zgodny ze skutkami, jakich oczekuje teoria ekonomii – to wynik prowadzonej po 1989 r. polityki absolutnie i relatywnie wysokich stóp procentowych. Efekty tego – zarówno pozytywne, jak i patologie gospodarcze – zidentyfikowane zostały w „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju". Z jednej strony mamy imponujący, zmieniający się krajobraz Polski i wygląd miast, rozwój tych sektorów, które – abstrahując od inwestycji zagranicznych – szybkością obrotu kapitału mogły przezwyciężać negatywne działanie wysokich stóp. Z drugiej jednak mamy patologie takie rozwojowe jak:

1. „Descientyzacja" i degradacja Polski do pozycji stale opóźnionego naśladowcy technologicznego będąca skutkiem destrukcyjnego oddziaływania wysokich stóp na dziedziny obarczone większym ryzykiem i odroczeniem efektów. „Wydatki na B+R to mniej niż 1 proc. PKB, 13 proc. MŚP wprowadza innowacje (31 proc. w UE)" – czytamy w strategii. Idzie to w parze z blisko 60-proc. udziałem wydatków na maszyny i urządzenia z importu, bo rachunek efektywności w warunkach wysokiej stopy procentowej zachęca właśnie do niskich nakładów na B+R, do zakupu gotowych rozwiązań od razu przynoszących dochód i nie zachęca do współpracy na linii przemysł–uczelnie. Tymczasem importer, wobec zasad kalkulacji ceny płaconej twórcy nowej techniki, poszuka raczej swojego zwrotu nakładów w „niedopłaceniu" zatrudnionych. W efekcie przy PKB per capita Polski równym np. 45 proc. notowanego w USA „pensje są ok. trzykrotnie mniejsze niż w krajach wysokorozwiniętych".

2. Deprecjacja zasobów kapitału ludzkiego i infrastruktury rzeczowej oraz ludzkiej sektora „produkcji kapitału ludzkiego". Tymczasem to kapitał ludzki wpływa na zmniejszenie luki technologicznej, a najnowsze technologie i nowości produktowe są plasowane przez korporacje zagraniczne tam, gdzie ona na to niejako pozwala. „Dwie trzecie polskiego eksportu tworzą firmy z kapitałem zagranicznym, ale tylko 5 proc. eksportu ma charakter innowacyjny" – czytamy w strategii. Kapitał zagraniczny plasuje w Polsce produkcję dóbr z dojrzałej fazy cyklu życia i jest skłonny do zachowań, które mają na celu raczej eksploatację majątku już istniejącego niż tworzenie nowego. Oto własność zagraniczna odpowiadała w 2013 r. tylko za 21,8 proc. inwestycji w majątek trwały przy 50-proc. udziale w produkcji przemysłu i 65-proc. – w sektorze bankowym.

3. Koncentracja aktywności gospodarczej tam, gdzie już istnieją gotowe do użycia zasoby kapitału rzeczowego i ludzkiego. Dlatego„rosną różnice międzyregionalne i na linii duże aglomeracje – reszta kraju". Gdy chodzi o przeciwstawienie się takim spontanicznym procesom, to nie tylko polityka regionalna staje przed wyzwaniami, jak chce twórca strategii, ale także polityka pieniężna.

Reklama
Reklama

Możemy nadal mówić o zmianie kierunków strumieni finansowych na rzecz sektora bankowego kosztem sfery realnej i sektora publicznego. I o pieniądzu leżącym odłogiem na kontach przedsiębiorców zamienionych w rentierów oraz o rozerwaniu więzi oszczędności–inwestycje: 75–150 mld zł to potencjał inwestycyjny spółek Skarbu Państwa, do 230 mld zł jest na lokatach firm, a 90 mld zł wynosi nadpłynność banków. Do tego dochodzi działanie wysokich stóp jako czynnika wpływającego na inwestycje portfelowe, kapitał spekulacyjny i przejęcie przez kapitał zagraniczny własności w strategicznych sektorach gospodarki.

„Puszczenia prawie wszystkiego na żywioł" przy „braku polityki jako najlepszej polityki" nie da się oderwać, jak widać, od zmian stopy procentowej, której przecież nie puszcza się na żywioł. Polityka pieniężna jest jednak w Polsce znaczona brakiem jakiejkolwiek odpowiedzialności jej animatorów za wszystko to, co nie jest „celem inflacyjnym", przy świadomości, że „od dołu" można tego celu w zasadzie nie realizować.

Z powodu braku takiej odpowiedzialności pojawił się w październiku 2015 r. list otwarty, którego autorzy pisali, że zgodnie z teorią niespójności czasowej preferencji członkowie RPP muszą wykazywać się małą skłonnością do luzowania polityki pieniężnej. Tymczasem pokusa zmiany preferencji w czasie ma związek z równoprawnym traktowaniem bezrobocia i inflacji jako celu banku centralnego, jak w amerykańskim Fed. Tak jednak nie dzieje się w Polsce, gdzie za wzrost bezrobocia nikt nikogo nigdy nie rozliczał.

Walka o niezależność NBP – od kogo?

Bojownikom o „niezależność" NBP można zarzucić stosowanie podwójnych standardów. Oto gdy Adam Glapiński jako członek RPP był przeciw obniżkom stóp w czasach premiera Donalda Tuska, to było wtedy utrudnianie pracy rządu, a nie oznaka niezależności RPP. Obecnie zaś, choć Dariusz Rosati, członek RPP w latach 2004–2010, sam wskazuje, że sytuacja pozwala na wspieranie polityki gospodarczej rządu, to takie postępowanie prezesa NBP byłoby „świadectwem niesprostania trudnemu zadaniu stania na straży niezależności banku".

W rzeczywistości mamy problem z niezależnością NBP od tzw. rynków i stoimy wobec potrzeby zmiany zapisu celu NBP na wzór Fedu (obecnie celem NBP jest ustabilizowanie inflacji na poziomie 2,5 proc. +/– 1 pkt proc. – red.).

Reklama
Reklama

Dlatego zarówno NBP, jak i RPP muszą być niezależne od rynków, tak jak rynki oczekują tego od banku centralnego w relacjach z rządem. Nowa RPP jest jak najdalsza od takiego zrównoważonego rozumienia swojej niezależności. Uporczywie utrzymuje relatywnie bardzo wysokie stopy procentowe mimo wyrażanych poziomem stóp oczywistych sygnałów płynących z gospodarki polskiej i bliskiego otoczenia międzynarodowego.

Istnieje oczywista przestrzeń dla zejścia o 1 pkt proc. z obecnego poziomu stopy podstawowej w Polsce (w zakończonym w środę posiedzeniu RPP utrzymała stopę referencyjną na poziomie 1,5 proc. – red.). Trzeba się jednak obawiać ducha rentiera w RPP i płynącego stąd braku spójności polityki pieniężnej ze „Strategią na rzecz odpowiedzialnego rozwoju". Utrudniłoby to wyjście z pułapki średniego rozwoju, którą utrwali prognoza NBP 2,1–4,0-proc. średniego tempa wzrostu PKB do 2018 r. Pojawia się zatem zagrożenie dla spójności polityki władzy wykonawczej w Polsce w kolejnych latach. Słowem, klucz do sukcesu (samo)realizacji strategii wicepremiera Mateusza Morawieckiego jest w rękach RPP i prezesa NBP Adama Glapińskiego.

Autor jest profesorem nadzwyczajnym w Katedrze Polityki Pieniężnej Szkoły Głównej Handlowej oraz w Zakładzie Gospodarki Światowej Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN

Opinie Ekonomiczne
Pierwsza wiceprezes BGK: Nowy potencjał emisji obligacji
Opinie Ekonomiczne
Cezary Szymanek: Katastrofa na razie odwołana
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Kraj ludzi dawniej szczęśliwych
Opinie Ekonomiczne
Prof. Sławomir Mikrut: Jak AI może przyspieszyć inwestycje w infrastrukturę
Opinie Ekonomiczne
Aleksandra Fandrejewska: Istnienie „a” nadaje sens alfabetowi
Reklama
Reklama