Lubimy narzekać na naszą krajową politykę. Na powierzchowne dyskusje, agresywne personalne ataki, przecieki i podsłuchy, niemożliwe do realizacji obietnice, miałkie programy wyborcze, niespójne i nieadekwatne do wyzwań plany gospodarcze. No i proszę! W USA – ostatnim kraju, który o to byśmy podejrzewali – mamy do czynienia z czymś podobnym.
Świat stoi ciągle w obliczu wielkich i niesłychanie groźnych wyzwań. Globalne finanse są rozregulowane i zagrożone nadmiernymi długami państw, przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Giełdowe bańki niebezpiecznie się nadymają, a potem pękają, na rynkach surowców co jakiś czas dochodzi do wielkich spekulacji. W razie gwałtownych załamań rynków wielu wielkim bankom groziłoby bankructwo. Stabilność walut jest zagrożona bilionami pustych dolarów, euro, funtów i jenów wydrukowanych bez umiaru przez ratujące się przed bankructwem rządy. Globalna gospodarka kuleje, nie mogąc odzyskać zdolności do trwałego wzrostu i przesuwając się od jednej recesji do kolejnej. Społeczne zaufanie do rynku jest nadszarpnięte, co daje pożywkę dla populizmu i anarchii.
Co mają do zaoferowania kandydaci na prezydenta jako odpowiedź na te wyzwania? Hillary Clinton jako jedyny pomysł ma kontynuację, nieco tylko odświeżonej, strategii gospodarczej, którą od lat stosował Barack Obama – nie osiągając przełomu w walce z kryzysem. Odpowiedzią na frustrację amerykańskiej klasy średniej wywołaną nadmiernym zadłużeniem i kolosalnym zróżnicowaniem dochodów są propozycje kosmetycznych zmian podatków i wydatków państwa, odpowiedzią na lęki gorzej wykształconych Amerykanów przed azjatycką konkurencją obietnice zawierania kolejnych umów o wolnym handlu.
Donald Trump nie ma spójnego pomysłu na gospodarkę – ma jedynie rzucane na oślep populistyczne hasła, które często zgłasza, a potem się z nich wycofuje. Receptą na powolny wzrost ma być odbiurokratyzowanie gospodarki (ciekawe, gdzie w USA ukrywa się owa wielka i dusząca gospodarkę biurokracja) i obniżka podatków (dla bogatszej części społeczeństwa). Receptą na konkurencję – niejasna wizja protekcjonizmu, wojen handlowych z Chinami oraz muru na granicy z Meksykiem.
Zawsze sądziliśmy, że dla wyborów politycznych Amerykanów najważniejsza jest gospodarka. Dziś ważniejsze są skrzynki e-mailowe Clinton i zeznania podatkowe Trumpa.