Jerzy Woźnicki: Największe wyzwanie to oczywiście demografia i ograniczenie liczby kandydatów na studia z tym związane, a problemem w nauce jest polityka realizowana w zakresie dystrybucji środków na badania naukowe. Preferuje ona teraz duże projekty, które mogą prowadzić do istotnego postępu w nauce zauważalnego w skali międzynarodowej. Intencja jest zasadna, lecz przy relatywnie niewielkich środkach budżetowych obniża to wskaźnik sukcesu wniosków o granty, co zmniejsza motywację do składania aplikacji. Działania uczelni – w tym również te związane z internacjonalizacją – utrudnia główne ograniczenie polskich uczelni, jakim są niewystarczające nakłady środków publicznych na ich działanie. Polska żenująco mało środków przeznacza na badania naukowe, a wydatki na studenta również są kilkukrotnie niższe niż średnia w Europie.
Piotr Dmochowski-Lipski: Co ciekawe, polskie szkolnictwo do poziomu matury (tzw. K12) jest w świecie, w różnych rankingach oceniane bardzo wysoko. Tymczasem polskie uczelnie, które przecież powinny być traktowane jako bezpośrednia kontynuacja oświaty, słabo wypadają w światowych zestawieniach. To pokazuje, że gdzieś jest problem, który wynika z wielu czynników, w tym przede wszystkim z niedofinansowania uczelni. Są jednak również inne wyzwania; jednym z nich jest konkurencja o elitę, czyli najlepszych maturzystów. Mamy coraz mniej studentów, a jednocześnie najlepsi maturzyści nierzadko wybierają uczelnie zagraniczne. Dużym wyzwaniem jest także drenaż mózgów; uczelniom trudno jest zatrzymać młodych naukowców, których wyższe pieniądze na badania i wyższa jakość życia skłaniają do wyjazdu z kraju. Trzeba się więc zastanowić, jak powstrzymać ten odpływ – poprzez zwiększenie finansowania i lepsze, bardziej nowoczesne zarządzanie w samych uczelniach. W naszej opinii jakość nauczania jest bezpośrednio związana z jakością zarządzania uczelnią, co potwierdzają zresztą przykłady ze świata.
Czy uczelnie mogą sobie poradzić z tym wyzwaniem same, czy – jak w firmach – potrzebni są zewnętrzni doradcy?
Piotr Dmochowski-Lipski: Ja oczywiście powiem, że są potrzebni zewnętrzni doradcy. Powiem też, że uczelnie są trudnym klientem również dlatego, że mają wielu specjalistów od zarządzania, dużo skumulowanej wiedzy zarówno teoretycznej, jak i praktycznej. Czasem więc podczas prezentacji słyszymy: „nie jest to żadne odkrycie". Dobrze o tym wiemy, ale wiemy też, że chcąc dobrze zarządzać, trzeba działać, podejmować decyzje. Tymczasem procesy decyzyjne w uczelniach są skomplikowane, będąc wypadkową struktur formalnych i nieformalnych, różnych poziomów autonomii różnych jednostek.
Gdzie konkretnie przydaje się pomoc zewnętrznej firmy?
Warto wykorzystać ją tam, gdzie nie sięga specjalizacja uczelni, albo jeśli nawet sięga, to nie opłaca się w codziennej praktyce. Tak jest np. w przypadku specjalistycznej analizy danych, czy utrzymywania skomplikowanych systemów IT. Jeśli zajmie się tym ktoś z zewnątrz, kto się w danej dziedzinie specjalizuje, będzie to bardziej efektywne, także kosztowo. Warto też korzystać z opinii firm i osób, które mają inne doświadczenia, np. ze świata komercyjnego, także spoza Polski. Co więcej, zewnętrzna, niezależna opinia, wolna od polityki na uczelni i oparta na konkretnej metodyce oceny sytuacji, może pomóc we wprowadzaniu ważnych zmian w systemie funkcjonowania uczelni. Uczelnie zdają sobie zresztą sprawę z tych potrzeb i dlatego na świecie rozwija się rynek doradztwa dla szkolnictwa wyższego. A w Polsce to my jesteśmy największą firmą, dla której edukacja w sferze publicznej to podstawowy, strategiczny biznes.