W dyskusji o społecznym projekcie ustawowego zakazu handlu w niedzielę trzeba wziąć pod uwagę charakter naszej gospodarki. Pomimo rozwoju eksportu, nadal jest ona gospodarką rynku wewnętrznego. Jej niezaprzeczalnym atutem jest mniejsza podatność na szoki zewnętrzne wywołane zmianami popytu za granicą.
I choć nie istnieją gospodarki w pełni bezpieczne, niezależne od tego, co dzieje się w handlu światowym, to właśnie swojej strukturze i decyzjom rządu PiS sprzed dziesięciu lat (zniesienie trzeciego progu PIT i zmniejszenia składki rentowej), w dużej mierze udało się uniknąć recesji po 2008 r. Obok inwestycji z funduszy unijnych to właśnie silny rynek wewnętrzny uratował nas przed głębokim kryzysem, którego doświadczyły bardziej otwarte gospodarki europejskie.
Ostrożnie z handlem
Właśnie dlatego, że rynek wewnętrzny pełni u nas tak ważną rolę, wszelkie ingerencje w funkcjonowanie handlu detalicznego w Polsce powinny być podejmowane z rozwagą. I z uwzględnieniem znacznej wagi tego sektora dla całości gospodarki.
Działające w Polsce firmy z tej branży wytwarzają przecież 16–17 proc. wartości dodanej brutto, a sektory pośrednio z nią związane dostarczają dodatkowe 11–12 proc. Oznacza to, że sektor odpowiada w sumie za blisko 30 proc. wartości dodanej w polskiej gospodarce. Branża zatrudnia ok. 2 mln osób, a w sektorach z nią powiązanych pracuje dodatkowe 1,6 mln osób, co łącznie stanowi ponad 25 proc. ogółu pracujących w Polsce.
I choć od lat spada liczba sklepów, a największe zwyżki notują sklepy duże i bardzo duże należące do potężnych sieci, to nadal tzw. tradycyjny kanał zbytu jest ważnym elementem krajobrazu handlowego w Polsce. Inaczej niż we Francji, hipermarkety nie zdołały zdominować naszego rynku, a w ostatnich latach ich rozwój zatrzymał się.