Dla nas wszystkich zaś wskazówka, że to ostatni dzwonek, by na serio, bez gry politycznej i ideologicznych uprzedzeń, z kalkulatorem w ręku zastanowić się, z czego w kolejnych dziesięcioleciach czerpać będzie energię nasza gospodarka. Dopóki nie została zatwierdzona nowa polityka energetyczna, można w niej jeszcze przesunąć akcenty i uczynić ją bardziej zieloną.
Wiele wskazuje bowiem na to, że spadek popytu na węgiel jest zjawiskiem trwałym, a pogłębiać go będzie trwający właśnie proces przestawiania się globalnej gospodarki z paliw kopalnych na odnawialne źródła energii (OZE). To zmiana wręcz cywilizacyjna, porównywalna z zastąpieniem siły mięśni przez maszynę parową, a tej przez silnik spalinowy. Energia odnawialna jest nie do zatrzymania – oznajmił kilka dni temu na pierwszej stronie „Financial Times". Z jego raportu wynika, że po latach prób i niepowodzeń globalny system energetyczny naprawdę przestawia się na zieloną energię, która stała się dostępna i konkurencyjna cenowo.
Dlatego w Polsce, gdzie OZE traktowane są przez władzę jak piąte koło u wozu, potrzebna jest refleksja, czy aby na pewno idziemy w dobrym kierunku. Czy za kilkanaście, kilkadziesiąt lat polski przemysł, oparty na energii z węgla, wytrzyma konkurencję cenową z rywalami wykorzystującymi zielony prąd.
Na razie panuje u nas w tej kwestii istna schizofrenia: z jednej strony rząd chwali się rewolucyjną strategią elektromobilności z niesłychanie ambitnym celem 1 mln aut elektrycznych na drogach w 2025 r. Z drugiej zaś inwestuje uparcie w węgiel, choć oznacza to tylko przesunięcie emisji CO2 z dróg i ulic do elektrowni. Ewidentnie potrzebna jest korekta kursu. Na udział w zielonej rewolucji nie jest za późno.