Memy – przeważnie prześmiewcze i pozbawione litości – stały się mądrością ludową epoki internetu. W dniu, kiedy GUS poinformował, że w październiku roczny wskaźnik inflacji skoczył aż do 6,8 proc., po sieci hulał obrazek prezesa NBP z jego starą mantrą „Wysoka inflacja jest przejściowa”, z dodanym kąśliwym dopiskiem „Bo po niej przychodzi jeszcze wyższa”.
Najsilniejszą bronią każdego banku centralnego jest wiarygodność, bo od niej zależy siła oddziaływania na oczekiwania inflacyjne społeczeństwa. Trudno nie zauważyć, że nasz bank centralny sam się tej wiarygodności pozbawił, gdy mimo coraz szybciej rosnących cen miesiącami nie zmieniał niemal zerowych stóp procentowych, a jego prezes przekonywał, że inflacja jest przejściowa, ma przyczyny zewnętrzne i sama z siebie wróci do akceptowalnego poziomu. Owszem, przyczyny są w dużej części zewnętrzne, ale to nie znaczy, że należało do rozwijającego się inflacyjnego pożaru dolewać benzyny zerowych stóp. I brnąć aż do października w pułapkę fałszywych założeń, przegłosowując tych członków RPP, którzy od dawna wzywali do stawienia czoła presji inflacyjnej.
Trzeba jednak powiedzieć, że większość RPP, z jej przewodniczącym na czele, nie jest tu jedynym winnym. Benzyny do ognia inflacji dolewa rządzące ugrupowanie, który w trosce o wierność elektoratu po 13. emeryturze wypłaca mu właśnie 14. Te pieniądze trafią na rynek i zostaną zagospodarowane przez podnoszących ceny dostawców towarów i usług.
Czytaj więcej
Ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły w październiku o 6,8 proc. rok do roku, po zwyżce o 5,9 proc. we wrześniu – oszacował wstępnie GUS. Inflacja wciąż jednak nie powiedziała ostatniego słowa, w kolejnych miesiącach niemal na pewno przebije 7 proc., a być może nawet 8 proc.
Czym jak nie dolewaniem benzyny do ognia inflacji jest zaplanowana na przyszły rok aż 7,5-procentowa podwyżka płacy minimalnej. Ona jest często przecież punktem odniesienia dla całej drabiny wynagrodzeń w przedsiębiorstwach i instytucjach.