Aktualne prognozy sugerują, że aktywność w polskiej gospodarce odbije się w tym roku o 5, a być może nawet 6 proc. To zaskakująco dobry wynik biorąc pod uwagę to, że w ub.r. recesja w Polsce była płytka na tle większości państw UE, czyli mamy relatywnie małe straty do odrobienia. Czy należy to uznać za potwierdzenie, że polska gospodarka cechuje się dużą elastycznością i odpornością na wstrząsy? Z czego to wynika?
To prawda, że Polska doświadczyła dość płytkiej recesji, choć – jako pierwszy taki wstrząs od wczesnych lat 90. XX w. - z pewnością była ona odczuwalna. Tym, co na pewno Polsce pomogło, była wysoka dynamika procesów gospodarczych w przededniu pandemii. Siłą polskiej gospodarki jest też na pewno jej duże zróżnicowanie sektorowe. Kondycja ekonomiczna wielu mniej zdywersyfikowanych krajów pogorszyła się znacznie wyraźniej, mowa na przykład o tych gospodarkach, które w dużym stopniu oparte są na turystyce, w którą to branżę bardzo mocno uderzył zakaz przemieszczania się. Na to nałożyła się zdecydowana reakcja polskich władz. Mocne rozluźnienie polityki fiskalnej, ilościowe luzowanie polityki pieniężnej oraz uruchomienie szeregu instrumentów wspierających pracowników złagodziło wpływ pandemii zarówno na gospodarstwa domowe, jak i przedsiębiorstwa. To pozwoliło uniknąć dużego wzrostu bezrobocia.
Czy to, że gospodarka szybko wraca do formy, a ekonomiści powszechnie sądzą, że nawet czwarta fala epidemii Covid-19 nie zdławi ożywienia, oznacza, że rząd powinien już myśleć o ograniczeniu wydatków, a bank centralny powinien wycofać się z antykryzysowej polityki pieniężnej, w tym podnieść stopy procentowe?
To jest dziś bardzo istotne pytanie, zarówno w Polsce, jak i w wielu innych krajach, gdzie widać istotne przyspieszenie inflacji. Moim zdaniem jest za wcześnie, aby dać jednoznaczną odpowiedź na to pytanie. Przedłużające się antyepidemiczne restrykcje, które teraz stopniowo są łagodzone, doprowadziły do tego, że konsumenci nie mogli wydawać. Teraz ich wydatki rosną, w niektórych przypadkach gwałtownie, co przekłada się też na ceny. Do tego zwiększonego popytu musi dostosować się podaż. Nie wiemy jednak, jak będzie się rozwijała sytuacja epidemiczna. W związku z tym skłaniamy się do tego, aby przyjąć postawę wyczekującą. Danie sobie jeszcze kilku miesięcy, aby ocenić czy wzrost inflacji jest zjawiskiem przejściowym czy nie wydaje się być rozsądnym wyjściem. Przedwczesne wycofanie bodźców dla gospodarki byłoby ryzykowne.
Załóżmy, że w Polsce czwarta fala epidemii, która wydaje się już przesądzona, rzeczywiście nie będzie wymagała wprowadzania takich restrykcji, jak poprzednie trzy. Czy podobnie będzie w skali globu? Jak duże jest ryzyko, że nawet jeśli wewnętrzny popyt w Polsce pozostanie silny, to ucierpimy wskutek osłabienia popytu globalnego?