Sejmowa komisja "Przyjazne państwo" dziś albo jutro zdecyduje, czy nowelizować kodeks wiosną czy dopiero jesienią. O tym, że potrzebne są w nim zmiany, donieśli posłom i przedsiębiorcy, i osoby prywatne. Ale pomysł, by tak debatowano na temat prawa pracy, bardzo nie spodobał się związkom zawodowym. Postawiły warunek, że będą negocjować w Komisji Trójstronnej w sprawie wynagrodzeń w sferze budżetowej, jeśli kodeksu pracy nie będzie nowelizowała komisja "Przyjazne państwo". Gdy ta zaczęła się poważnie nad tym zastanawiać, natychmiast zaprotestowali przedsiębiorcy. Wszyscy chcą zmian, ale każdy innych. Związki zawodowe chciałyby, by pracodawcy ponosili jak największe koszty ochrony i bezpieczeństwa pracowników. A przedsiębiorcom marzy się ograniczenie tych kosztów i przerzucenie ich – przynajmniej w pewnej wysokości – na państwo.
W całym tym rozgardiaszu nie widać chęci ani związków zawodowych, ani organizacji pracodawców do zawierania ponadzakładowych lub branżowych układów czy umów. Znacznie prościej protestować, domagać się czy negować zapisy kodeksu pracy, niż usiąść do stołu i ustalić warunki pracy w firmach czy w branżach. To, że w Polsce nie ma ponadzakładowych umów, świadczy o słabości związkowych i reprezentacji pracodawców. To, że nie udało się całościowo zmienić kodeksu pracy od ponad dziesięciu lat, dowodzi słabości kolejnych rządów.