W latach 1920 – 1934 jej funkcje przejęła policja. Także po krótkim okresie ograniczenia uprawnień w latach 1955 – 1960 powrócono do koncepcji silnej straży. Dwa eksperymenty się nie powiodły. Dziwi zatem chęć rządu do zamieszania w służbach kolejowych.
W komisji infrastruktury leży popierany przez wszystkie kluby projekt ustawy wzmacniającej Straż Ochrony Kolei. Dziś jest to kulawa formacja, a niektóre aspekty działalności regulowane są przez rozporządzenia. W państwie prawa to za mało, bo straż, wkraczając w sferę praw i wolności obywatelskich, które mogą ulegać ograniczeniu jedynie ustawowo, łamie konstytucję.
Strażnicy, nie mając nawet dostępu do bazy PESEL, muszą do najmniejszego przypadku, gdy trzeba potwierdzić dane sprawcy, wzywać policję. Nie mogą prowadzić postępowania przygotowawczego w najdrobniejszych sprawach, których na kolei jest najwięcej. Stąd niepotrzebne dublowanie procedur i zawracanie głowy policji. Brak szczegółowych przepisów regulujących posiadanie broni oraz uprawnień do stosowania środków przymusu bezpośredniego, jak np. paralizatory elektryczne czy środki chemiczne obezwładniające. Patrole straży na dworcach czy w pociągach to jedno. Na Śląsku notorycznie okradane są pociągi przez uzbrojone gangi.
Wspomniana ustawa przewiduje przekazanie zwierzchnictwa nad strażą MSWiA, by podporządkować służby mundurowe jednemu resortowi. Blokuje ją policja, proponując wejście na ten rynek agencji ochroniarskich oraz własne patrole. Już widzę policjantów patrolujących ciemną nocą tereny kolejowe w lasach. Agencje to zgoda na wolnoamerykankę na torach, zagrożenie bezpieczeństwa i kompletny chaos powodowany przez setki formacji, co do których prawidłowości funkcjonowania często pojawiają się wątpliwości.
Zapewne zadziałał tu prosty lobbing. Skoro większość policjantów, odchodząc na emeryturę, zatrudnia się w agencjach ochrony, nie powinien dziwić lobbing u kolegów w ministerstwie. Rynek ochrony mienia kolejowego wart jest przynajmniej 150 mln zł. Szkoda, że historia niczego nas nie nauczyła.