Panujący obecnie konsensus to powolne wychodzenie z recesji, szybszy wzrost w krajach rozwijających się, niska inflacja i stopy procentowe na niskim poziomie. Taki scenariusz byłby pozytywny dla rynków finansowych przynajmniej w pierwszej połowie roku.
Bardziej niż konsensus interesują mnie rodzaje ryzyka dla takiego scenariusza. Kilka z nich dało o sobie znać pod koniec roku. Po pierwsze Dubaj. Symbolizuje on rozdmuchane inwestycje finansowane kredytami. I problemy ze spłatą zobowiązań, kiedy są wymagalne. Niewykluczone, że w przyszłym roku podobne problemy wyjdą na jaw w innym regionie świata.
Po drugie Grecja. Symbolizuje ona deficyt budżetowy, konieczność zaciskania pasa, obniżenie ratingów. W 2010 r. takie problemy może mieć wiele krajów w Europie. Ożywienie nie jest zbyt silne, więc mogą być konieczne oszczędności, aby deficyty budżetowe były pod kontrolą.
Po trzecie banki. Część z nich będzie przeprowadzać emisje albo sprzedawać aktywa, aby spłacić rządowe programy pomocowe, ewentualnie ograniczyć lewarowanie. To banki w Europie i USA. Banki chińskie, które mocno zaangażowały się w udzielanie kredytów w ostatnim roku, również będą musiały podnosić kapitały.
Po czwarte ograniczanie płynności. Banki centralne będą się wycofywać z nieograniczonej płynności, jakiej gotowe są udzielać bankom komercyjnym. Nawet jeśli nie podniosą stóp procentowych, mogą wzrosnąć rentowności obligacji i zaostrzą się warunki finansowe.