[link=http://blog.rp.pl/blog/2010/01/01/jeremi-jedrzejkowski-oby-ameryka-nie-miala-juz-kataru/][b]Skomentuj na blogu[/b][/link]
Nasilił się masowy odwrót od ryzykownych aktywów, co pogłębiło dawno niewidziane ostre spadki na giełdach, szczególnie krajów wschodzących, i osłabienie walut tych państw. W Warszawie wróciliśmy do poziomu WIG20 z 2003 r.
Kulminacja spadków nastąpiła w lutym. A potem byliśmy już świadkami spektakularnego rajdu w górę. Indeks największych spółek w Warszawie zyskał od lutowego dołka do najwyższego w 2009 r. poziomu ? na początku grudnia ? ponad 84 proc. (licząc według wartości zamknięcia). Po spektakularnych utratach wartości przez jednostki funduszy inwestycyjnych tu też zaczęło się mocne odrabianie strat. W ciągu całego ubiegłego roku najlepiej wypadły właśnie fundusze inwestujące w akcje.
Perspektywy dla tego roku nie są już tak spektakularne. Eksperci zresztą przestrzegają, że huśtawka nastrojów na parkietach będzie wręcz większa niż w 2009 r.
Jednak minione miesiące potwierdziły starą tezę, która przed kryzysem wydawała się już, zdaniem części inwestorów, odchodzić do lamusa. Oto znów mieliśmy do czynienia z całkowitą dominacją rynku amerykańskiego. I to się nie zmieni. Nadal najważniejsze impulsy dla światowych giełd będą przychodzić zza oceanu. A nawet ważniejsza od wydźwięku danych z gospodarki będzie ich interpretacja przez największych graczy z Wall Street. Już mieliśmy przykłady, że jeśli oni zdecydują, że giełda ma rosnąć, to nie przeszkodzą temu słabsze dane z realnej gospodarki.