Już w lutym Ministerstwo Finansów wprowadziło pierwsze poprawki urealniające założenia makroekonomiczne tegorocznego budżetu. Podniesiono wskaźnik średniorocznej inflacji z 2,3 do 3,6 proc.
Poprawniej oszacowano wskaźnik wzrostu wynagrodzeń, podnosząc go w okolice 8 proc. Nie zmieniono za to przewidywanego tempa wzrostu gospodarczego.Wprowadzone zmiany w parametrach makro zmierzają wyraźnie w kierunku zwiększenia prognozy dochodów tegorocznego budżetu o ok. 5 mld zł (0,4 proc. PKB). Jest to bez wątpienia związane z chęcią przedłożenia w marcu KE poprawionego programu konwergencji, z którego wynikałoby, że trzeci rok z rzędu Polska spełnia nominalne kryterium deficytu GG, wobec czego stosowanie wobec nas procedury nadmiernego deficytu nie znajduje dłużej uzasadnienia.
O ile kierunek zmian wprowadzonych w założeniach makroekonomicznych jest słuszny (można co najwyżej polemizować z konkretnymi wielkościami – patrz tabelka niżej), o tyle budowanie na tej podstawie optymistycznego scenariusza dla sektora finansów publicznych w średnim horyzoncie czasowym budzi już poważne wątpliwości.Faktycznie inflacyjnie napędzane dochody budżetu mogą być w tym roku wyższe o ok. 5 mld zł. Trzeba jednak pamiętać, że wyższa tegoroczna inflacja wpłynie negatywnie na wydatki indeksowane do wykonanej, a nie prognozowanej, inflacji w roku 2009. Czyli to, co budżet zarobi dzisiaj, zmuszony będzie jutro wydać z nawiązką.
Nadal przy tym jestem zdania, że budowanie średniookresowego scenariusza makro na założeniu 5-proc. wzrostu jest nadmiernie optymistyczne. Lepiej byłoby to robić przy dynamice PKB w latach 2009 – 2010 średnio o 1,5 pkt proc. niższej.
Moje szacunki wskazują, że wzrost średniorocznej inflacji w 2008 roku do 3,8 proc., wzrost dynamiki wynagrodzeń w gospodarce do ok. 10 proc. oraz obniżenie tempa wzrostu do 4,4 proc. w roku 2009, przy zachowaniu dotychczasowych zasad waloryzacji świadczeń i niewzruszonych mechanizmach indeksacji, wywołają wzrost wydatków i spadek dochodów w roku 2009 o 0,7 proc. PKB.