Sukces bierze się z pracy, a nie z gwiazd

- Trzeba ciężko pracować, a lenistwa nie wolno tłumaczyć złym układem znaków zodiaku - mówi Nguyen Minh Hien, właściciel Sea Food Poland Ltd, były radca handlowy ambasady Wietnamu, który wprowadził do Polski azjatycką kuchnię

Publikacja: 23.05.2008 05:04

Nguyen Minh Hien

Nguyen Minh Hien

Foto: Rzeczpospolita, Seweryn Sołtys

Niedawno zaczął się w Azji Rok Szczura. Wścibskiego, inteligentnego i bardzo niezależnego zwierzęcia, które z żadnym innym znakiem dobrze nie żyje. Nguyen Minh Hien, prezes pierwszego i największego w Polsce importera azjatyckiej żywności Sea Food Poland Ltd, właściciel dwóch restauracji i czterech sklepów, jest spod znaku Węża. Jaki ma horoskop na ten rok? – Horoskop? To nie ma znaczenia – mówi. – Trzeba ciężko pracować, a lenistwa nie wolno tłumaczyć złym układem znaków zodiaku.

Nie jest najbogatszym Wietnamczykiem w Polsce. Jego majątek radca handlowy z Ambasady Wietnamu w Warszawie ocenia na „kilka milionów dolarów”. Ale jego biznes – sklepy w najelegantszych polskich galeriach handlowych i sieć restauracji Rong Vang – jest już widoczny i cały czas się rozwija. – Miliony dolarów? Wszystko, co mam, jest ulokowane w towarze, sklepach i restauracjach – tłumaczy Hien.

W swojej małej szkółce gastronomicznej na warszawskiej Woli trenuje kucharzy, którzy potem będą gotować azjatyckie dania w najlepszych polskich hotelach. Sklep na Poznańskiej w Warszawie ma ogromne zaplecze, gdzie przygotowuje potrawy na wynos. Spring rolls, czyli maleńkie paszteciki z nadzieniem wegetariańskim lub mięsnym, są tradycyjnie już podawane w prawie wszystkich polskich pięciogwiazdkowych hotelach.

Renata Dąbrowska odpowiadająca w warszawskim hotelu Hyatt za zaopatrzenie od samego początku współpracuje z firmą Hiena. Chwali Asia Foods za terminowe dostawy. Zwraca uwagę, że u Hiena od lat pracują ci sami ludzie. – To najlepszy dowód, jak Hien traktuje pracowników.

Tak samo mówią o nim w Marriotcie, od którego zaczynała się jego kariera jako dostawcy. Dziś samochody z napisem „Seafoods Polska” jeżdżą po całym kraju.

Pracownicy nie ukrywają, że w niektórych sytuacjach się go boją. – Czasami jego wybuchy złości są niezrozumiałe – mówią, zastrzegając, że nie powtórzą tego pod nazwiskiem. Ale chyba nie jest źle, skoro w biurze Hiena na ścianach wiszą tablice z gratulacjami z okazji kolejnych rocznic Asia Foods, składanymi właśnie przez pracowników. Podpisy stale te same. Zdaniem Hiena najbardziej zauważalna różnica w charakterze Polaków i Wietnamczyków to zdolność panowania nad uczuciami, zwłaszcza jeśli chodzi o wybuchy gniewu. – My, Wietnamczycy, jesteśmy strasznymi złośnikami. Jeśli na ulicy dojdzie do stłuczki samochodów albo kolizji rowerów, Wietnamczycy zawsze robią awanturę. Podziwiam Polaków za to, że tak szybko potrafią się porozumieć. U nas to nie do pomyślenia. Ale może to dlatego, że samochód w Wietnamie jest dowodem bogactwa? – zastanawia się.

Pochodzi z Hanoi. Studia wyższe skończył w ówczesnym Leningradzie. W roku 1987 został wysłany do pracy w Ambasadzie Socjalistycznej Republiki Wietnamu w Warszawie. – Przez cztery lata handlowałem polskimi maszynami. Z Wietnamu w barterze szły dostawy żywności, tekstylia. Ale kiedy przyszedł rok 1991, wiadomo było, że barter się kończy, bo Wałęsa powiedział, że to absurd. Kończyła się też kadencja radcy handlowego, a Hien nie chciał wracać do Hanoi. Słabo mówił wtedy po polsku, do dziś zresztą pozostał mu silny akcent. Widział jednak, że Polacy nagle zaczęli rozkręcać własne biznesy, i bardzo mu się to podobało.

– W Wietnamie nie było to wtedy możliwe. Pomyślałem, że w Polsce nie ma azjatyckich restauracji – wspomina. Rzeczywiście, w menu reprezentacyjnego warszawskiego Szanghaju wbrew nazwie proponowano schabowego z kapustą, ryż rozmaitości z pieczarkami i wieprzowinę z kiełkami bambusa, pod którego podszywała się drobno siekana kalarepa.Wietnamski paszport nawet wtedy dawał mu swobodę podróży. Pojechał do Paryża, gdzie mieszka spora społeczność azjatycka, by zbadać, jak powinien wyglądać dobrze zorganizowany biznes gastronomiczny. Zrozumiał, że azjatycka restauracja w Europie nie może być zawieszona w próżni i musi być powiązana z zagraniczną siecią dostawców. Zaczął więc nie od restauracji, tylko od firmy importowej. Dopiero wtedy pojechał do Hanoi i tam znalazł kucharzy. – Bardzo lubię gotować i mogłem sam to robić, pracując w barze, ale Rong Vang (Złoty Smok) musiał być od początku prawdziwą restauracją.

Azjatycki smak potraw nie bierze się stąd, że do polskich dań doda się trochę sosu sojowego i imbiru w proszku, jak wtedy wydawało się Polakom. To dopiero skomplikowane proporcje przypraw i przygotowanie potraw w odpowiedniej temperaturze dają niepowtarzalny, orientalny smak. Trudno się dziwić, że przed pierwszym Rong Vangiem przy ulicy Broniewskiego na warszawskich Bielanach ustawiały się dzień w dzień dwie kolejki: jedna czekających na wolny stolik, druga kupujących na wynos. Hanojscy kucharze zwijali się jak w ukropie. – Chcieliśmy wiedzieć, co Polakom smakuje. – Jeśli ktoś coś zostawiał na talerzu, zawsze pytaliśmy dlaczego. Najczęściej okazywało się, że porcje były zbyt duże – wspomina Hien.Kiedy władze warszawskiej Woli ogłosiły przetarg na przejęcie Baru Młynów na ulicy Okopowej, zgłosiła się długa list chętnych. Przetarg wygrał Kentucky Fried Chicken, na drugim miejscu był Nguyen Minh Hien i jego Asia Foods. Kiedy jednak przedstawiciele KFC zobaczyli wnętrze baru – brudne ściany, połamane meble – załamali się i zrezygnowali.

Dzisiaj Rong Vang to duża restauracja, do której najbogatsze azjatyckie ambasady zapraszają swoich gości.

Niewysoki, dość pulchny jak na przedstawiciela swojej nacji. W Wietnamie uchodziłby za człowieka bogatego. Zdaniem Thiema Nguyen Minh Hien byłby bogatszy, gdyby nie był tak chorobliwie uczciwy. On sam też 20 lat temu zastanawiał się, czy nie przejść do biznesu. – Ale obawiałem się pracy na własną rękę – podkreśla. O swoim rodaku mówi, że jest to najbardziej udany przykład zmiany urzędnika w biznesmena, jaki kiedykolwiek widział. A wielu próbowało.

Zdaniem tych, którzy go znają, Hien to najbardziej udany przykład przemiany urzędnika w biznesmena. A wielu próbowało

Hien angażuje się w działalność stowarzyszenia Wietnamczyków żyjących w Polsce, w wydawanie gazety. Ale ożenił się Polką, ma dwie córki, 12- i ośmioletnią, które nie mówią po wietnamsku. On sam raz na kilka miesięcy jeździ do Hanoi. Tam ma jeszcze rodzinę, starzejącego się, chorego ojca, którym opiekują się bracia.

W Roku Szczura ma tylko jedno życzenie. Żeby jakakolwiek linia stale latała na trasie Warszawa – Bangkok, bo tylko tak może szybko dostać swój towar. Większość sprowadzanych orientalnych ziół źle znosi długą podróż. – Wystarczy, że samolot jest opóźniony, nie ma już lotu do Warszawy i moje styropianowe skrzynki stoją gdzieś w hangarze, a rośliny więdną. Teraz trawa cytrynowa, kolendra i tajska bazylia, liście kafiru, świeżutki imbir i galangal latają przez Stambuł albo lotniska niemieckie. Kiedy zdarzają się opóźnienia, wysyła auto do Niemiec. I dlatego, jak zapewnia Renata Dąbrowska z Hyatta, zasługuje na miano najsolidniejszego z dostawców.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację