60-letni dzisiaj Reilly jest Brytyjczykiem. Z amerykańskim potentatem motoryzacyjnym związany od 33 lat.
Nie wygląda na wielkiego menedżera. Jest spokojny, cichy, przygarbiony. Przed fotoreporterami polującymi na jego zdjęcia najchętniej chowa się za grzywą szybko siwiejących włosów. Wieloletni prezes brytyjskiego Vauxhall Motors.
Zanim awansował na szefa General Motors na Azję i Pacyfik – najszybciej rosnący rynek koncernu – był dyrektorem brytyjskich fabryk GM w Ellesmere Port i Luton (w ramach restrukturyzacji GM Europe ta pierwsza już została zamknięta, podobny los czeka drugi zakład).
W 1996 r. został mianowany wiceprezesem General Motors Europe. Wcześniej był szefem amerykańskiego producenta na Meksyk i Stany Zjednoczone, odpowiadającym za sprzedaż, marketing i serwis.
Najwięcej korzyści dla koncernu przyniósł jednak jako szef GM Daewoo Auto Technologies (GM DAT). To on negocjował z Koreańczykami powrót swojej firmy na rynek tego kraju (GM był kiedyś udziałowcem Daewoo). Syndyk masy upadłościowej Daewoo Motor bardzo nie chciał ponownie sprzedawać Amerykanom trzeciego co do wielkości producenta samochodów w tym kraju. Reilly jest jednak znany nie tylko z umiejętności usprawniania sprzedaży i marketingu, ale i konsekwencji w działaniu. I to do tego stopnia, że gotów się upokorzyć, aby osiągnąć zamierzony cel. To dlatego na wielkich planszach reklamowych wywieszonych w największych koreańskich miastach pojawiły się zdjęcia Reilly’ego w niskim ukłonie. To był jego pomysł. Wierzył, że właśnie stosując się do miejscowych zwyczajów, przekona Koreańczyków, że Amerykanie wracają z dobrymi intencjami.