O ile czołówki gazet nie ustąpią już miejsca śmierci jednego żołnierza misji pokojowej w Iraku, o tyle eksplozji hummera i kilku ofiarom śmiertelnym już tak. Jeszcze większą ekscytację budzi dachowanie autokaru, a już na 100 proc. katastrofa pociągu lub samolotu. I trudno tu winić media, bo ktoś przecież je ogląda i czyta. Skoro jest popyt, to i podaż nadążać musi.
Dlatego dziennikarze zaczynają dzień od wertowania doniesień agencyjnych o ostrzelanych konwojach, przewróconych autokarach lub pikujących samolotach. Te ostatnie budzą największe emocje. Bo skala, liczba zabitych przemawia do wyobraźni: 50, 100, 200 ofiar!
A porażającej skali nie trzeba wcale szukać daleko. Takie samo śmiertelne żniwo zbiera się tu i teraz w Polsce – codziennie na drogach.
W 2007 r. doszło u nas do ok. 49 tys. wypadków. Zginęło w nich prawie 5,5 tys. osób, a 62,5 tys. zostało rannych. To tak, jakby średniej wielkości miejscowość znikła z mapy, a cała ludność Ciechanowa i okolic odniosła obrażenia. Czy te liczby i skala nie zasługują na chwilę zastanowienia? Gdy przeglądamy gazety, okazuje się, że nie. Wszak już Stalin mawiał, że śmierć jednostki to ludzka tragedia, ale śmierć tysięcy i milionów to już tylko statystyka. Ten sam mechanizm obserwujemy w telewizji. Tematem czołówek tylko w ostatnich tygodniach były m.in. atak al Kaidy w Islamabadzie (53 ofiary), katastrofa pociągu z Krakowa do Pragi (siedem ofiar), ostrzelanie polskich patroli w Afganistanie (na szczęście bez ofiar). A w tym czasie na naszych drogach ginęło średnio 100 osób na tydzień. Statystyka. Co roku w Polsce ginie w wypadkach tyle ofiar, ile w całkiem sporym konflikcie zbrojnym. To tak, jakby samolot pasażerski spadał mniej więcej co tydzień. Problem polega jednak na tym, że nie w ciągu jednego dnia. Dlatego to nie jest temat na pierwsze strony.
Dobrze, by o skali zjawiska przynajmniej wiedzieć i starać się mu jakoś zaradzić. Może wystarczy odpowiednie szkolenie kierowców i mniej brawury. I słupki czarnych statystyk mogą łatwo zmaleć. Ważna uwaga: apelując o rozsądek kierowców i lepszy stan dróg, nie piszę tych słów jako prezes firmy ubezpieczeniowej, któremu zależy, by wypłacać mniejsze odszkodowania z tytułu AC lub NNW. Piszę je jako użytkownik dziurawych ulic i ojciec dziesięcioletniego syna. Noga z gazu, panowie i panie.