Dwie główne partie różnią się w kluczowych kwestiach. W poglądach na zakres i tempo prywatyzacji, potrzebę zastąpienia złotego przez euro (a na pewno na termin przeprowadzenia tej operacji), na sposób postępowania ze szpitalami, tempo obniżania liczby uprawnionych do otrzymywania emerytury pomostowej itd.

Tymczasem w obliczu kryzysu finansowego, który rychło także u nas może się przerodzić w kryzys gospodarczy, Polacy zaczynają tęsknić za pokojem między partiami; pokojem, który pomógłby uchronić państwo przed krachem. Czego konkretnie oczekują jednak od podzielonych – bo reprezentujących interesy swoich wyborców – polityków? Cóż takiego – w warunkach toczenia stanowiącej istotę demokracji walki politycznej, walki o prawo do zrealizowania własnego programu – miałoby oznaczać owo wypatrywane przez wielu Polaków (jak wynika z sondażu "Rz") "zawarcie paktu o nieagresji i wspólnej walce z kryzysem"? Bo przecież nie przyjęcie przez PiS programu PO ani przyjęcie przez PO programu PiS. A może miałoby oznaczać zgodę na neutralność podczas wprowadzania w życie części programu konkurenta (czyli gotowość do rezygnacji z części swojego programu) w zamian za uzyskanie z jego strony podobnej zgody na przeforsowanie niektórych własnych rozwiązań? Porozumienie zawarte w konkretnych, związanych ze zwalczaniem kryzysu, sprawach? Być może.

Z pewnością jednak minimum minimorum liderów koalicji rządzącej i opozycji powinno być w tych dniach "różnienie się pięknie", czyli nieeksponowanie tego, co ich dzieli. Czego świadkami byliśmy – na szczęście – po spotkaniu Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim. W przeciwnym razie, obawiam się, poniedziałkowe obniżenie przez Standard & Poor's perspektywy jednego z ratingów Polski może nie być ostatnią tego rodzaju – bardzo dla nas złą – wiadomością.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/gabryel/2008/10/27/politycy-poprawia-czy-pogorsza-rating-polski/]Skomentuj[/link][/ramka]