Komu przyda się rewolucja

Dotychczasowa ekonomia nie potrafiła dobrze wyjaśniać rzeczywistych zjawisk gospodarczych – pisał niedawno w „Rz” prof. Zbigniew Hockuba. Warto podjąć polemikę z częścią jego tez – pisze dziekan Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego prof. Tomasz Żylicz

Publikacja: 08.01.2009 04:11

Komu przyda się rewolucja

Foto: Rzeczpospolita

Red

Tuż przed Bożym Narodzeniem 2008 r. „Rzeczpospolita” opublikowała artykuł profesora Zbigniewa Hockuby pt. „Dzisiejszy kryzys a ekonomia”. Tekst ukazał się w okresie przedświątecznym, co sprawiło, że wielu potencjalnych czytelników mogło być zabieganych i zaabsorbowanych czymś innym. Jednak przedmiot artykułu na pewno spowoduje, że publikacja nie przejdzie bez echa. Tym bardziej warto podjąć polemikę z częścią jej tez, które tylko pozornie są słuszne.

Profesor Hockuba trafnie upatruje przyczyn kryzysu w chciwości, ale również we wdrożeniu instrumentów finansowych, których przeciętny uczestnik rynku nie rozumie. Oderwanie się sfery realnej od finansowej jest stare jak pieniądz, który jednak znakomicie ułatwia wymianę. Wystarczy pomyśleć, co by było, gdyby do wymiany dochodziło tylko wtedy, gdy nabywca dysponuje towarem, który akurat jest niezbędny sprzedawcy: szewc kupuje od piekarza kilka bochenków chleba, płacąc mu parą sandałów; ale aby sprzedać buty zimowe, musi znaleźć kogoś, kto mu za nie zapłaci czymś potrzebnym – na przykład stolikiem pod telewizor.

[srodtytul]Handel obietnicami[/srodtytul]

Ale pieniądz jest instrumentem niebezpiecznym. Posługujemy się pieniądzem papierowym, którego wartość jest oparta na zaufaniu do uczciwości i profesjonalizmu emitenta. W ostatnich czasach zaczęto się też posługiwać „instrumentami pochodnymi”, czyli obietnicami bardzo trudnymi do solidnej wyceny. A żeby się zorientować w skali tej trudności, wyobraźmy sobie, że napisałem na kartce: „wypłacę okazicielowi 100 zł dnia 31 grudnia 2009”. Jaką cenę rynek wyznaczy tej kartce (zakładając, że nie ma inflacji)? Trzeba wziąć pod uwagę, że kartkę ktoś kupi teraz, zaś pieniądze otrzyma dopiero za rok. Załóżmy, że ma on szansę zainwestować wolne środki na 6 proc., robiąc lokatę bankową, co sprawi, że na koniec roku otrzymałby owe 100 zł, deponując dziś zaledwie 94,34 zł.

[wyimek]Na miejscach ekonomistów zatrudniono matematyków i fizyków. Oni zaś zaproponowali instrumenty finansowe, których przeciętny uczestnik rynku nie rozumiał[/wyimek]

Jednak moja obietnica nie jest warta aż tyle, bo mogę nie doczekać końca roku i zostawić okaziciela na lodzie. Rynek z tym sobie radzi, szacując prawdopodobieństwo mojego zgonu na, powiedzmy, 5 proc. Po uwzględnieniu tego wartość mojego kwitka stopnieje do 89,62 zł. A jeśli przeżyję i nie dotrzymam słowa? Rynek i z tym sobie poradzi, szacując prawdopodobieństwo oszustwa, koszty procedur sądowych itp. Ostatecznie moja obietnica mogłaby pewnie zostać wyceniona na jakieś 80 zł. Sprzedaż za 80 zł papierka dziś, za który zapłacę 100 zł za rok, mogę potraktować jako zaciągnięcie kredytu na 25 proc. Cenę tego kredytu mógłbym ewentualnie obniżyć, oferując jakieś zabezpieczenia, tak jak się to robi w banku.

Czy to ma sens? Czy znajdzie się nabywca na tego typu towar? Chciwość ludzka jest potężna i na pewno znajdzie się ktoś, kto uzna, że prawdopodobieństwo oszustwa zostało przeszacowane, jemu zaś się uda wyegzekwować obietnicę i zarobić więcej niż na lokacie.

Powyższy przykład jest uproszczony, ponieważ w praktyce na rynku handluje się obietnicami o wiele bardziej skomplikowanymi. Profesor Włodzimierz Siwiński, były rektor Uniwersytetu Warszawskiego i znawca problematyki gospodarczej, powiedział niedawno, że kryzysowi sprzyjało zatrudnienie matematyków i fizyków na stanowiskach w biznesie, na których wcześniej zatrudnieni bywali głównie ekonomiści. Fizycy zaś i matematycy umieli zaproponować instrumenty finansowe, których przeciętny uczestnik rynku dobrze nie rozumiał. W rezultacie drobni ciułacze powierzali swoje oszczędności instytucjom, które nie umiały poprawnie wycenić ryzyka proponowanych inwestycji, więc obietnice bez pokrycia się mnożyły.

[srodtytul]Wiara w ekonomię[/srodtytul]

Do tego momentu argumentacje prof. Hockuby i moja wydają się zbieżne. Natomiast różnimy się w ocenie adekwatności ekonomii jako dyscypliny naukowej, której zadaniem jest wyjaśnianie rzeczywistości gospodarczej. Prof. Hockuba pisze, iż dotychczasowa ekonomia nie potrafiła dobrze wyjaśniać rzeczywistych zjawisk gospodarczych. Przytoczę trzy stwierdzenia, z którymi nie mogę się zgodzić.

1. „Na próżno [...] szukać wiedzy o [...] cechach natury i zachowań człowieka [takich jak ograniczona racjonalność i uleganie pokusom] w standardowych modelach i teoriach ekonomii.”

2. „W standardowych modelach ekonomicznych instytucje i regulacje są praktycznie nieobecne.”

3. „Zachwiana zostanie [w ekonomii] wiara w pełną zgodność interesu osobistego z interesem ogółu, co będzie oznaczać pewne osłabienie idei niezawodności rynku.”

Każde z tych stwierdzeń może dotyczyć stanu wiedzy jakiegoś ekonomisty, ale nie może być odnoszone do współczesnej ekonomii, która całkiem nieźle daje sobie radę z przywołanymi problemami.

Ekonomia jest nauką o tym, jak ludzie dokonują wyborów, na co przeznaczyć posiadane zasoby, aby zaspokoić swoje potrzeby (również niematerialne); przy czym szczupłość tych zasobów nie pozwala na pełne zaspokojenie wszystkich potrzeb. Ekonomiści starają się odpowiadać na pytanie, jak te wybory wyglądają w rzeczywistości, a nie – jakie być powinny. Co najmniej od kilkudziesięciu lat dokonuje się ogromny postęp w wyjaśnianiu nurtujących nas kwestii.

[srodtytul]Istotny nurt nauki[/srodtytul]

Po pierwsze coraz odważniej ekonomiści sięgają po problematykę, która wcześniej była uważana za „irracjonalną”. Największą bodaj rolę odegrały prace Gary’ego Beckera, którego artykuł zatytułowany „Zbrodnia i kara” zapoczątkował ekonomiczną analizę przestępczości. Później przyszła pora na uprzedzenia rasowe, edukację dzieci, więź rodzinną i inne zjawiska, które dotyczą istoty człowieczeństwa badanej wcześniej przez filozofów i psychologów. Nie da się dziś kompetentnie uprawiać ekonomii, ignorując uwarunkowania, które wpływają na wybory dokonywane przez człowieka.

Po drugie instytucje i regulacje stanowią kwintesencję współczesnej ekonomii. Ekonomiści od dawna zdawali sobie sprawę z zawodności rynku. Powstawały teorie wyjaśniające, w jakich okolicznościach i za pomocą jakich instrumentów należy korygować rynek, aby optymalnie alokował zasoby. Zbudowano też modele „poprawności motywacyjnej” dla analizy struktury kontraktów i instytucji pod kątem zapewnienia, by wykonawcy poleceń, realizując swoje partykularne interesy, realizowali przy okazji interesy zleceniodawców. Fakt, że bank może nie służyć interesom depozytariuszy albo że prezes spółki źle dba o interes akcjonariuszy, nie stanowi dla dobrego ekonomisty niespodzianki.

[wyimek]Współcześni ekonomiści odważnie sięgają dziś po problematykę, która wcześniej była uważana za irracjonalną. Bez tego nie da się kompetentnie uprawiać tej nauki[/wyimek]

Po trzecie wreszcie aż do połowy XX wieku ekonomiści powtarzali – za Adamem Smithem – przekonanie, iż realizując swoje partykularne interesy, ludzie realizują przy okazji interes ogółu. Przekonanie to runęło wraz ze zdefiniowaniem tzw. równowagi Nasha, która przewiduje, że spontaniczne działania indywidualne nie muszą skutkować osiągnięciem położenia społecznie optymalnego. Znaczna część współczesnej ekonomii dotyczy właśnie kwestii, kiedy w wyniku sumowania zachowań indywidualnych interes społeczny może zostać osiągnięty. Pytanie to explicite stawia teoria gier, ale pojawia się również w innych działach mikroekonomii.

Przytoczone przeze mnie wątki nie znajdują się gdzieś na obrzeżach współczesnej ekonomii. Stanowią one treść ekonomii głównego nurtu, a ich twórcy (jak np. Gary Becker i John Nash) zostali uhonorowani Nagrodami Nobla i innymi świadectwami międzynarodowego prestiżu akademickiego. Zaskoczenie niektórych przez kryzys nie może przesłaniać faktu, że pewne obszary dociekań ekonomicznych stają się coraz lepiej zbadane i coraz bardziej przewidywalne.

[srodtytul]Poszukiwanie motywacji[/srodtytul]

Ekonomia w Polsce rozwija się powoli i często z dala od najistotniejszych dokonań światowych. Może więc się zrodzić pokusa, by współczesny kryzys potraktować jako impuls do pchnięcia polskiej ekonomii na odległe ścieżki, którymi podążają gdzieś jacyś awangardowi myśliciele. To też nie byłaby właściwa konkluzja. Niezależnie od dystansu dzielącego polską ekonomię od najświeższych osiągnięć w kraju też są ekonomiści, którzy uczestniczą w międzynarodowym życiu naukowym i uczelnie kształcące studentów na światowym poziomie.

Na przykład programy studiów prowadzone na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego dobrze przygotowują absolwentów do rozumienia współczesnego kryzysu i podjęcia wysiłków jego przezwyciężenia. Wszystkie omawiane kwestie są naszym studentom wykładane. Na zajęciach z mikroekonomii, organizacji rynku, przedsiębiorstwa, instrumentów finansowych i teorii gier wyjaśniamy, jak złożone są ludzkie motywacje, jak je badać i jak regulować gospodarkę w interesie społecznym. Nie każdy nasz absolwent posiada całą wiedzę skumulowaną we współczesnej ekonomii, ale każdemu dajemy szansę głębokiego zapoznania się z problemami, które stoją u podłoża współczesnego kryzysu.

Nie wątpię, że dla niektórych osób kryzys może stanowić bodziec do zrewidowania poglądów na różne sprawy gospodarcze. Jednak opinia, iż doprowadzi do rewolucji we współczesnej ekonomii, byłaby przedwczesna. Zapewne zdeprecjonuje wiedzę i dorobek kiepskich ekonomistów i wielu praktyków, ale nie spowoduje znaczących zmian w dobrych programach nauczania i dobrych podręcznikach.

[i]Śródtytuły pochodzą od redakcji[/i]

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację