Unika salonów, nie lubi blichtru, pozerstwa i chaosu w pracy. W biznesie zwolennik trzymania się zasad i żelaznej konsekwencji w egzekwowaniu obowiązków w ramach ściśle ustalonego korporacyjnego porządku. Znany z powściągliwości w wyrażaniu emocji. Zawsze sprawdza, czy podwładni wykonali do końca to, co do nich należy. W interesach ostrożny.
Szef stalowej spółki, która w 2007 i 2008 r. otrzymała Orła „Rz”, lubi powtarzać, że kierowanie firmą to sztuka ciągłego dokonywania wyborów i podejmowania decyzji. Czasem trzeba działać intuicyjnie, zawsze warto przekonywać do swych racji współpracowników. Błędów nie da się w biznesie uniknąć, ale ważne, by nie rozpamiętywać porażek i iść naprzód. – Czasem mam wrażenie, że działam trochę jak saper na polu minowym. A może raczej alpinista, który bierze na siebie ryzyko wyboru drogi, pnie się w górę, ale ma świadomość, że poniesie konsekwencje własnych decyzji – mówi Janeczek. Szef Stalproduktu unika polityki, otarł się o nią, uczestnicząc w restrukturyzacji Huty im. Sendzimira. Trzeba było wówczas zwalniać ludzi – takich doświadczeń się nie zapomina.
Dziś, aby motywować podwładnych, woli sięgać po marchewkę. Ale nie cierpi dwulicowości i fałszu. – Na te cechy reaguję alergicznie – podkreśla. Nie pobłaża tym, którzy podpadną za alkohol czy kradzież. Ale może mieć satysfakcję, że w ostatnich latach przyjął do pracy kilkuset nowych fachowców i nikt w tym czasie nie porzucał Stalproduktu dla lepiej płatnej pracy w Anglii czy Irlandii.
Ten absolwent Wydziału Metalurgicznego krakowskiej AGH pierwszych dziesięć lat po studiach badał w specjalistycznym laboratorium w Bochni struktury materiałów. Wykorzystał tamte doświadczenia, inwestując w produkcję blach transformatorowych, które są obecnie jedną ze specjalności, również eksportowych, Stalproduktu.
Ma satysfakcję, że nie poszedł za modą, która zwiodła wielu szefów firm stawiających w czasie hossy na maksymalne podkręcanie przychodów. To ich kryzys uderzył najmocniej. – Kto chodzi po ziemi i ma pojęcie o ekonomii, nie jest zaskoczony, że po hossie nieuchronnie przychodzi dołek – podkreśla Piotr Janeczek.