Mimo zatrudniania często wybitnych fachowców zarówno od fotografii, jak i wywiadów, lektura tych tekstów jest średnio pasjonująca – przy czym określenie „średnio” odnosi się do tego, że część jest ciekawa, a część nie.
Pomysł pisania prywatnie o menedżerach opiera się na prostym sofizmacie – jeśli dana firma się czymś wyróżnia, to jej szef na pewno jest ciekawym człowiekiem. I to pod każdym względem – od wyników firmy (co oczywiste, bowiem jest to podstawowe kryterium w tym świecie), poprzez ciekawe poglądy na wszystko, aż po hobby, gdzie w cenie jest coś oryginalnego w połączeniu z aktywnym wypoczynkiem, i to wszystko na tle szczęśliwej rodziny.
Ale jeśli to pierwsze, czyli wyniki ekonomiczne kierowanej firmy, jest mierzalne, to cała reszta jest mieszaniną osobowości (a jakże), ale również PR firmy wspierającego szefa oraz szpanu i mody. Z tego wychodzi dla publiczności obraz nadludzi, którzy nie wiadomo skąd są tacy dobrzy i nie wiadomo, co jeszcze zdziałają.
W tej grupie wyróżniają się menedżerowie bankowi. Pod każdym względem: częstotliwości pojawiania się w przestrzeni publicznej i wyjaśniania szerokiej publiczności dlaczego. A także elokwencji, jakości zdjęć i egzotyczności hobby. Ostatnio ten image został lekko zakłócony dosyć pospolitą aferą z udziałem wysokiego menedżera/menedżerki dużego banku, w stylu, który raczej się kojarzy z zaradnością w układach małomiasteczkowych niż z wielkim światem.
Nie rozpaczałbym jednak z powodu nadszarpniętej godności tej wąskiej, elitarnej grupy. To oczywiście nie jest dla niej zbyt przyjemne, ale w ten sposób została ona „odczarowana”. Skoro nie są tacy idealni w ogóle, to też nie są aż tak odpowiedzialni za obecny kryzys, o co się ich często obwinia.