Bez wątpienia jest wiele powodów do optymizmu. Wzrost gospodarczy rzeczywiście okazał się znacznie wyższy od przeciętnych oczekiwań rynkowych i niewątpliwie plasuje Polskę w grupie liderów wśród krajów Unii Europejskiej. Co więcej, trudno zaprzeczyć, że dane za drugi kwartał pozwalają oczekiwać ok. 1 proc. wzrostu gospodarczego w całym 2009 r., a więc wyniku wyraźnie lepszego od wcześniejszych prognoz.
To wszystko prawda. Nie zmienia jednak faktu, że w miarę analizy szczegółowych informacji o PKB entuzjazm powoli stygnie.
Obraz, który wyłania się z danych GUS, zapowiada przede wszystkim dalsze pogorszenie się sytuacji na rynku pracy. Co prawda różnica między eksportem i importem pomogła polskiej gospodarce osiągnąć wzrost, jednak wbrew pozorom nie był to efekt wyższego eksportu. W rzeczywistości eksport ponownie spadł, tyle że mniej niż import. Nie trzeba chyba dodawać, że przy spadającej sprzedaży zagranicznej polskie firmy najprawdopodobniej nie będą zbyt chętnie zatrudniały, a w niektórych przypadkach można się spodziewać dalszych zwolnień.
Oznacza to, iż poprawa salda handlowego może mieć bardzo pozytywny wpływ na rachunek obrotów bieżących, umocnienie polskiej waluty i wyższe dane o PKB, ale na razie nie będzie stanowić wsparcia dla rynku pracy. Dopiero gdy eksport zacznie wyraźnie i trwale rosnąć, będzie można mówić o spadku bezrobocia i związanej z tym poprawie sytuacji dochodowej konsumentów.
Trudno też liczyć na wsparcie ze strony popytu krajowego, który przez trzy kolejne kwartały systematycznie spadał. Biorąc pod uwagę, że w ostatnich miesiącach firmy mniej chętnie rozpoczynały nowe projekty inwestycyjne, II półrocze może przynieść jeszcze większe załamanie nakładów na środki trwałe. Dodajmy do tego słabnącą konsumpcję i otrzymamy mieszankę, która niestety nieco odbiega od bezkryzysowego scenariusza, do którego już powoli zaczęliśmy się przyzwyczajać.