Taka byłaby Europa bez wspólnej waluty

Gdyby euro upadło, nie nastanie era suwerennych polityk monetarnych. Przy złej koniunkturze pogłębią się różnice interesów państw UE, co w skrajnej sytuacji może doprowadzić do rozpadu wspólnego rynku

Publikacja: 13.01.2019 20:00

Taka byłaby Europa bez wspólnej waluty

Foto: Adobe Stock

Każdy kolejny kryzys w strefie euro oznacza wysyp spekulacji o jej możliwym upadku. Tak było w 2009 r., gdy cały region doświadczył głębokiej recesji. Tak było również w kolejnych latach, gdy w tarapatach znalazła się Grecja. Ostatnio wróżenie o końcu wspólnej waluty powróciło w związku z fatalną kondycją włoskiej gospodarki i sporem rządu Giuseppe Contego z Komisją Europejską o dyscyplinę budżetową.

Po euro możliwe wojenki walutowe

Większość kasandrycznych wizji zawiera dość klarowny obraz ostatniego dnia euro – z kolejkami do bankomatów, protestami społecznymi, kontrolami przepływów kapitałowych, krachem na giełdach, nocnymi posiedzeniami rządów, itd. Mniejsza jasność panuje co do tego, jak wyglądałaby Europa tydzień, miesiąc czy rok po euro.

Wśród rozważanych opcji wymienia się płynne kursy walutowe, małe unie monetarne (np. euro północne i południowe) czy waluty równoległe. Pojawia się także pomysł powrotu do koordynowanych kursów walutowych, czyli rozwiązania, które funkcjonowało w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej w latach 70. i 80.

Istotą takiego rozwiązania są wspólne, „solidarne" interwencje banków centralnych w obronie ustalonego wcześniej pasma dopuszczalnych wahań cen walut. Jeśli zatem jedna z walut takiego systemu słabnie, banki zaczynają ją skupować, by doprowadzić do wzrostu kursu. Czy takie rozwiązanie mogłoby zastąpić euro i jednocześnie gwarantować stabilne warunki handlu w UE i spokój na rynkach finansowych?

Wyzwaniem byłoby zapewne ustalenie granic owej solidarności, w sytuacji gdy każde państwo prowadzi samodzielną politykę pieniężną. Na przykład, jeśli Hiszpanie dokonają radykalnej obniżki stóp procentowych, by pobudzić popyt w swojej tracącej wigor gospodarce, pojawi się presja na spadek kursu ich waluty.

Czy Niemcy, mający wielkie rezerwy, ale i obsesję na punkcie stabilności pieniądza, będą chcieli opróżniać swój skarbiec, by podtrzymać hiszpańską walutę i jednocześnie importować do siebie inflację? Mało prawdopodobne.

W konsekwencji zrealizuje się jeden z dwóch scenariuszy. Pierwszy to dewaluacja hiszpańskiej waluty i wynegocjowanie nowego kursu referencyjnego z partnerami z systemu. Problem w tym, że inni mogą nabrać apetytu na podobny krok – zwłaszcza gdy na wspólnym rynku zderzą się z tańszą konkurencją z Hiszpanii.

System może być więc nękany przez wojenki walutowe i dryfować ku de facto płynnym kursom.

Powtórka z dominacji Bundesbanku

Drugie rozwiązanie to rezygnacja Hiszpanów z ekspansywnej polityki monetarnej i dostosowanie się do restrykcyjnego kursu Niemiec. W praktyce będzie to oznaczało obniżanie płac i cięcia budżetowe – czyli to, na co dziś narzeka się w strefie euro.

Różnica polegałaby na tym, że nie byłoby narzędzi politycznego wpływu na Niemcy i programów wsparcia, które dziś gwarantuje członkostwo w unii monetarnej. Zamiast nich byłaby niemoc wobec potęgi marki i monetarnej fortecy Bundesbanku dbającego o stabilność własnego pieniądza.

To nie jest abstrakcyjny scenariusz, tylko coś, co Europa już przerabiała. Ponad dwie dekady przed euro rządy państw europejskich wystraszone wizją chaosu płynnych kursów po upadku systemu z Bretton Woods stworzyły „wąż", czyli system koordynacji kursów. Dość szybko stał się on „strefą marki" zdominowaną przez decyzje monetarne Bundesbanku.

Jeśli „Buba" podwyższał stopy procentowe, uznając, że w Niemczech istnieje zagrożenie inflacyjne, pozostali mieli wybór: albo zrobić to samo – choć czasem ze szkodą dla własnej gospodarki – albo pogodzić się z presją na spadek wartości waluty.

Holendrzy, którzy skłaniali się raczej ku pierwszej opcji, mówili wprost o „suwerenności pięciu minut". Tyle mieli bowiem czasu na dostosowanie się do decyzji z Frankfurtu, by uniknąć presji na kurs guldena. Dziś, w erze cyfrowych technologii, byłyby to pewnie sekundy, a może i milisekundy.

Niektórzy próbowali się buntować, jak np. Francja za czasów socjalistycznego prezydenta Mitterranda, który próbował pobudzić wzrost gospodarczy zwiększeniem wydatków państwa. Gdy frank zaczął gwałtownie tracić na wartości, Niemcy uzależnili interwencję od rezygnacji z ekspansywnych planów. Francuzi zacisnęli zęby i wrócili pod parasol Bundesbanku. Odtąd jednak stali się zdeklarowanymi zwolennikami unii monetarnej: tylko w tej strukturze możliwe było kontrolowanie władzy gospodarczej wschodniego sąsiada.

Warto mieć zatem na uwadze, że po ewentualnym upadku euro nie nastanie era suwerennych polityk monetarnych, które będą przyjaźnie szły pod rękę w ramach gładko działających mechanizmów kursowych. To iluzja.

W czasach gorszej koniunktury bardziej prawdopodobne będzie pogłębianie się różnic między interesami gospodarczymi państw Unii Europejskiej, rozjeżdżanie się polityk makroekonomicznych i poziomu stóp procentowych oraz konkurowanie poprzez dewaluacje. W skrajnej sytuacji doprowadzi to do rozpadu wspólnego rynku: wystarczy, że przegrani kursowej licytacji sięgną po broń ostateczną – protekcjonizm.

Finał, czyli strefa marki niemieckiej

Alternatywą byłaby walutowa stabilność w kolejnej „strefie marki" – zwłaszcza że dziś Niemcy są większe i gospodarczo silniejsze niż w latach 80. i 90. XX wieku, a inni duzi gracze w Unii Europejskiej wyraźnie słabsi. Byłaby to jednak stabilność politycznie krucha, wystawiana stale na próbę przez oskarżenia o dominację i eksplozję antyniemieckich nastrojów w Europie.

RFN mogłaby je rozbroić, godząc się na wspólną kontrolę nad marką i własną polityką pieniężną, a także na programy wsparcia dla państw w kryzysie. Ale chwila, czy tego właśnie nie daje dziś euro?

Dr hab. Sebastian Płóciennik jest profesorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację