Piszę to bez sarkazmu. “Popularyzacja własności obywatelskiej i aktywnego uczestnictwa pracowników w życiu gospodarczym Polski” to idea naprawdę zasługująca na poparcie. Własność zakładu pracy może być prawdziwą szkołą obywatelstwa, zmusza bowiem do współdziałania, brania odpowiedzialności i spojrzenia dalej niż koniec własnego nosa. Na pewno w większym stopniu, niż własność zestawu kina domowego kupionego za kredyt gotówkowy.

Problem z projektem prywatyzacji pracowniczej autorstwa resortu gospodarki jest jednak taki, że oprócz pięknych zdań, zawiera też sporo niejasności.

Pracownikom będzie przysługiwać prawo pierwokupu pozwalające im kupić zakład po cenie, jaką zaoferuje najhojniejszy inwestor zewnętrzny. Niby słusznie, Skarb Państwa nie będzie stratny. Ale co to ma wspólnego z popularyzacją własności obywatelskiej? Przecież i dzisiaj pracownicy mogą założyć spółkę i zapłacić za zakład najwyższą cenę.

Przyjmijmy, że preferencją dla spółek pracowniczych będą zapowiadane w projekcie poręczenia BGK na kredyty w bankach komercyjnych, za które załogi mają kupować swoje zakłady. Poręczenia te mają być udzielane na zasadach rynkowych. A to oznacza, że mogą być bardzo drogie, na co wskazują doświadczenia z gwarantowaniem przez BGK kredytów dla przedsiębiorców w ramach pakietu antykryzysowego. Efekt jest taki, że firmy niechętnie z tych poręczeń korzystają. Jak resort gospodarki zamierza do tego nakłonić pracowników?

Dobrze, że projekt resortu gospodarki powstał, szkoda, że na razie jest to raczej zbiór pobożnych życzeń.