Te pierwsze związane są z funkcjonowaniem Polski w Unii Europejskiej. Wspólnota łoży na naszą infrastrukturę – drogi czy tory kolejowe. Oferuje granty na różnego rodzaju działalność gospodarczą. W rozpoczynającym się wkrótce konkursie na dopłaty do e-usług spodziewana jest rekordowa liczba startujących firm. UE wypłaca też krociowe rekompensaty rybakom czy cukrownikom za nicnierobienie.

Ale Unia to także nieuniknione koszty. Tym razem dotyczą spodziewanej konieczności modernizacji polskich elektrociepłowni. Nie ma co się na to obrażać. Umówmy się – mieszkańcy okolic tych zakładów o niczym innym nie marzą. A zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych i tak jest nieuniknione.

Biznesowy aspekt zapowiadanych podwyżek już może dziwić. Ciepłownicy tłumaczą się wysokimi podwyżkami cen węgla. Tyle że właśnie staliśmy się importerem netto tego surowca. I to mimo iż w kraju wcale go nie brakuje. Na zwałach śląskich kopalń zalega go ponad 6 mln ton.

Rozumiem, że produkcja surowca to określony koszt. Ale jakoś nie wydaje mi się, że niesprzedany poprawia wynik finansowy spółek węglowych. Chyba jednak przeciwnie. Gdyby do wyniku kopalń wliczać niesprzedane zapasy, straty spółek na koniec roku byłyby z pewnością kilkakrotnie wyższe niż podane w piątek przez Ministerstwo Gospodarki 212 mln zł po ośmiu miesiącach tego roku.