To pierwsze zdanie usłyszałem od dyrektora finansowego jednej ze spółek giełdowych. Chwilę potem rozmowa zeszła na piłkę nożną, dotyczyła m.in. oczekiwanej zmiany właściciela FC Liverpool. Według mediów wśród potencjalnych zainteresowanych jest Kenny Huang, biznesmen z Hongkongu, i jego QSL Sports. – Piłka w Azji staje się coraz popularniejsza. Niech pan pomyśli, jaki interes będzie można zrobić w Chinach na koszulkach i innych gadżetach Liverpoolu – mówił dyrektor finansowy.
Opublikowane do tej pory wyniki głównych polskich spółek giełdowych rzeczywiście w większości przypadków można określić jako zgodne z oczekiwaniami analityków. Telekomunikacja Polska i Bank Handlowy lekko zaskoczyły na plus, a z kolei w przypadku BZ WBK można być nieco rozczarowanym. Coraz częstsza zgodność wyników z uśrednionymi prognozami dobrze świadczy o analitykach. Coraz lepiej znają spółki, które opisują w raportach.
Jednak nie samymi wynikami giełda żyje. W przypadku BRE Banku znacznie ważniejszym i ciekawszym wydarzeniem niż raport kwartalny (wyniki zgodne z oczekiwaniami) była zmiana prezesa. Ale wyniki BRE i zmiana na szczytach nie były jedynymi wydarzeniami z udziałem banku, którego szefem od października będzie Cezary Stypułkowski. BRE uznał, że należy zacząć odzyskiwać pieniądze pożyczone innej giełdowej spółce – Internet Group. Wypowiedziane umowy kredytowe, żądanie spłaty obligacji i zamiar przejęcia kontroli nad najbardziej wartościowymi składnikami majątku głęboko zadłużonej spółki świadczą, iż bank nie miał złudzeń co do tego, że przedstawiony przez Internet Group plan naprawczy nie gwarantował odzyskania pieniędzy.
Internet Group jest jedną z całkiem pokaźnego grona giełdowych spółek, których zadłużenie od dawna jest stanowczo za wysokie. Zastanawiam się, czy akcjonariusze pozostałych firm wyciągną wnioski z tego, co obwieszczono w piątek.
Także w przypadku TP ciekawsza od wyników z końca lipca była – ogłoszona w czwartek po sesji – informacja resortu skarbu, że zakończył on prowadzoną na raty sprzedaż na giełdzie pakietu akcji telekomunikacyjnej spółki. Z pewnym uproszczeniem można przyjąć, że w siedem miesięcy ze sprzedaży akcji TP zyskał tyle, ile w ciągu dziesięciu lat miał szanse dostać z dywidendy płaconej przez telekom.