Taka myśl przeszła pewnie przez głowę komuś w rządzie Donalda Tuska i premier przedstawił wczoraj odpowiedni projekt. Przez najbliższe trzy lata emerytury mają być podwyższane nie – jak było dotychczas – w zależności od jednego wspólnego dla wszystkich wskaźnika waloryzacji, ale o równą kwotę. Czyli bez względu na to, czy emeryt otrzymuje dziś tysiąc czy 4 tysiące złotych miesięcznie, dostanie te same kilkadziesiąt złotych podwyżki.
Dla najuboższych oznacza to znaczący wzrost emerytur, ale dla lepiej uposażonych to realne pogorszenie ich sytuacji. W ciągu trzech lat, podczas których miałyby obowiązywać te zasady, świadczenia części emerytów zmniejszą się relatywnie o parę procent.
Z punktu widzenia rządu ta operacja ma same zalety.
Może przynieść popularność, bo poszkodowanych będzie znacznie mniej niż tych, którzy zyskają. Pomysł poprze koalicyjne PSL, bo zmiana będzie korzystna dla otrzymujących emerytury rolnicze.
Także opozycja – tak chętnie podkreślające swoją społeczną wrażliwość PiS i SLD – nie będzie mogła odmówić poparcia inicjatywy, dzięki której zyskają najbiedniejsi.