Jak bardzo taki mechanizm może być przydatny, pokazały wydarzenia z przełomu kwietnia i maja, gdy na nocnym spotkaniu przywódcy UE tworzyli pakiet za setki miliardów euro. Wtedy ratowali Grecję. Dziś w porównaniu z tamtym czasem ich sytuację można uznać za komfortową. Zdaje się jednak, że oni sami nie wierzą w szybki koniec kłopotów. Mogą o tym świadczyć kolejne doniesienia z rynków finansowych: greckie banki potrzebują miliardów dolarów na zwiększenie kapitałów, rentowność obligacji rządu w Atenach znów rośnie.
Analizując plan działań liderów Wspólnoty, nie można zapominać o tym, że Unia ma już swój antykryzysowy mechanizm. Przecież jej członkowie nie powinni mieć w swoich finansach deficytu, który przekracza 3 proc. PKB. A dług powinien być niższy od 60 proc. PKB. I co? Wiele krajów nie respektowało tych zapisów przed ostatnim kryzysem, który tylko uwidocznił kłopoty publicznych finansów.
Zresztą sama Bruksela nie jest tu bez winy. Przymknęła oko na te ograniczenia i przyzwoliła na zwiększanie wydatków, by gasić pożar i pobudzać gospodarkę. Teraz Unia chce uniknąć sytuacji, w której będzie musiała ratować kolejnego bankruta i nie będzie mogła wymóc na nim reform. Rynki finansowe na razie zdają się wierzyć w proponowane przez wiele rządów plany cięć. W czwartek i piątek inwestorzy nie patrzyli na Brukselę. Żyją tym, ile jeszcze miliardów dolarów i w jakim czasie wpompuje w światową gospodarkę Fed.