Dane Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE) za 11 miesięcy 2025 r. pokazują, że udział odnawialnych źródeł energii (OZE) w produkcji prądu w Polsce rośnie, ale nierównomiernie. Choć mocy w wietrze w systemie energetycznym mamy więcej niż rok wcześniej (11,2 GW na koniec 2025 r., o 0,7 GW więcej niż rok wcześniej), to samej energii mamy mniej o 3,3 proc. Fotowoltaika wyprodukowała zaś o 9,9 proc. więcej energii, licząc rok do roku. W zaledwie 12 miesięcy moc tego źródła wzrosła z ponad 20 GW do ponad 25 GW. Najwięcej tej energii mamy w okresie wiosenno-letnim, a problemem jest jesień i zima, ze zjawiskiem tzw. suszy pogodowej, kiedy słońce nie świeci, a wiatr nie wieje.
Czytaj więcej
Musimy być ostrożni, jak duży bagaż systemów wsparcia bierzemy na siebie. Nie możemy dopuścić do...
Jak ukrócić jazdę na gapę
I tu pojawia się problem, który rząd i PSE chcą pilnie rozwiązać. W okresie wiosenno-letnim, gdy fotowoltaika pracuje pełną parą i jest nadmiar energii, PSE jako nadzorca polskiego systemu energetycznego musi wydawać polecenia wyłączenia części OZE. Wynika to z potrzeby zachowania równowagi między popytem a podażą. Dane Forum Energii pokazują, że do końca listopada w efekcie takich decyzji nie wyprodukowano rekordowych 1,3 TWh zielonej energii. Dla porównania, do końca listopada całe zapotrzebowanie na energię wyniosło blisko 152 TWh.
Brak zbilansowania i nadmiar zielonej energii sprawiały, że ceny prądu na rynku spot (dostawy z dnia na dzień) w krótkich okresach rozliczeniowych były ujemne. Już w połowie roku było ponad 250 godz. z cenami poniżej zera, głównie w środku dnia. W całym 2025 r. może to być 300–350 godz. Jeszcze w 2024 r. było to niespełna 200 godz.
Ujemne ceny nie mają większego znaczenia dla naszego rachunku za prąd, bo firmy zawierają roczne kontrakty na dostawy, a nie z dnia na dzień. Mają jednak znaczenie dla producentów energii, którzy liczą, że i tak sprzedadzą energię. Podejmują ryzyko i produkują ją, licząc że unikną cen ujemnych. Albo odwrotnie – sami redukują moc.