Reklama
Rozwiń
Reklama

Bartłomiej Sawicki: Energetyczne słowo roku? Bilansowanie

Rok 2025 stał się przełomowy w postrzeganiu OZE w Polsce. Poza argumentami o niższych kosztach zielonej energii coraz mocniej przebijają się do opinii publicznej koszty zapewniania dostaw prądu, gdy OZE zawodzą.

Publikacja: 30.12.2025 18:24

Bartłomiej Sawicki: Energetyczne słowo roku? Bilansowanie

Foto: Adobe Stock

Dane Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE) za 11 miesięcy 2025 r. pokazują, że udział odnawialnych źródeł energii (OZE) w produkcji prądu w Polsce rośnie, ale nierównomiernie. Choć mocy w wietrze w systemie energetycznym mamy więcej niż rok wcześniej (11,2 GW na koniec 2025 r., o 0,7 GW więcej niż rok wcześniej), to samej energii mamy mniej o 3,3 proc. Fotowoltaika wyprodukowała zaś o 9,9 proc. więcej energii, licząc rok do roku. W zaledwie 12 miesięcy moc tego źródła wzrosła z ponad 20 GW do ponad 25 GW. Najwięcej tej energii mamy w okresie wiosenno-letnim, a problemem jest jesień i zima, ze zjawiskiem tzw. suszy pogodowej, kiedy słońce nie świeci, a wiatr nie wieje.

Czytaj więcej

Jak bilansować OZE, by rachunki za prąd nie wzrosły?

Jak ukrócić jazdę na gapę

I tu pojawia się problem, który rząd i PSE chcą pilnie rozwiązać. W okresie wiosenno-letnim, gdy fotowoltaika pracuje pełną parą i jest nadmiar energii, PSE jako nadzorca polskiego systemu energetycznego musi wydawać polecenia wyłączenia części OZE. Wynika to z potrzeby zachowania równowagi między popytem a podażą. Dane Forum Energii pokazują, że do końca listopada w efekcie takich decyzji nie wyprodukowano rekordowych 1,3 TWh zielonej energii. Dla porównania, do końca listopada całe zapotrzebowanie na energię wyniosło blisko 152 TWh.

Brak zbilansowania i nadmiar zielonej energii sprawiały, że ceny prądu na rynku spot (dostawy z dnia na dzień) w krótkich okresach rozliczeniowych były ujemne. Już w połowie roku było ponad 250 godz. z cenami poniżej zera, głównie w środku dnia. W całym 2025 r. może to być 300–350 godz. Jeszcze w 2024 r. było to niespełna 200 godz.

Ujemne ceny nie mają większego znaczenia dla naszego rachunku za prąd, bo firmy zawierają roczne kontrakty na dostawy, a nie z dnia na dzień. Mają jednak znaczenie dla producentów energii, którzy liczą, że i tak sprzedadzą energię. Podejmują ryzyko i produkują ją, licząc że unikną cen ujemnych. Albo odwrotnie – sami redukują moc. 

Reklama
Reklama

Tę swoistą „jazdę na gapę” PSE chce ukrócić i zmusić producentów OZE do samobilansowania, a więc zapewnienia odbioru energii. Dzieje się to poprzez decyzje o nierynkowych redukcjach mocy. To narzędzia ostateczne, za które należy się odszkodowanie producentom z OZE. Płacimy za nie my wszyscy w rachunkach za prąd.

Jest też projekt tzw. ustawy sieciowej, za którą odpowiada resort energii. Ma ona ukrócić wydawanie warunków podłączenia do sieci instalacjom OZE tam, gdzie nie ma realnego zapotrzebowania.

„Przedsiębiorstwa energetyczne dokonujące rozliczeń przez rynek bilansujący energii elektrycznej dostarczanej do systemu w ramach rozruchu technologicznego tworzą na rynku bilansującym niezbilansowanie, a za energię elektryczną dostarczoną do systemu są rozliczane po cenie, na kształtowanie której nie mają wpływu i która może być dla nich niekorzystna” – czytamy w uzasadnieniu do projektu ustawy.

Ustawa ma m.in. przełożyć się na wejście producentów energii z OZE na rynek bilansujący (nie handlowy, ale techniczny) z zamkniętą pozycją i ograniczyć ich ryzyko uzyskania ujemnej ceny rozliczeniowej.

Czytaj więcej

OZE wymusza rewolucję w zarządzaniu energetyką. PSE chcą zwiększyć nadzór

Ukryte koszty OZE

Bilansowanie OZE ma także wymierny wpływ na nasz rachunek za prąd. Jeśli założymy, że koszt samej energii z OZE wynosi 420–440 zł/MWh, to do tego musimy dodać jeszcze tzw. ukryte koszty bilansowania OZE. Ukryte, bo niezwiązane bezpośrednio z kosztem produkcji energii. Chodzi tu o koszty zbilansowania na rynku technicznym, bilansującym, szacowane przez prezesa Enei Grzegorza Kinelskiego na ok. 50 zł/MWh. Do tego dochodzi jeszcze koszt zabezpieczenia profilu produkcji zielonej energii szacowany na 50–80 zł/MWh. Należy doliczyć także koszty rynku mocy, który finansuje źródła energii, które zapewiają jej dostawy, kiedy OZE zawodzą. Koszt rynku mocy w 2026 r. ma wynosić 17,18 zł miesięcznie w przypadku gospodarstwa domowego zużywającego w ciągu roku 2 MWh energii.

Reklama
Reklama

Jeszcze jaskrawiej te koszty widać w raporcie amerykańskiej firmy doradczej Arthur D. Little „Polski rynek energii 2026+”. Z danych wynika, że do średniego kosztu wytwarzania energii elektrycznej (LCOE) w przypadku OZE należy doliczyć koszty systemowe, a więc zapewnienia dostaw na wypadek braku warunków do produkcji zielonej energii oraz na rozbudowę sieci.

W przypadku morskiej energetyki wiatrowej do LCOE dochodzą koszty systemowe 30 proc. większe niż sam koszt energii z tego źródła. W przypadku energetyki wiatrowej na lądzie koszty systemowe są 80 proc. wyższe od kosztu samej energii z wiatraków. Tu trzeba jednak dodać, że i tak wiatraki na lądzie są najtańszym źródłem OZE. Najdrożej wychodzi fotowoltaika, gdzie koszty systemowe są wyższe o 120 proc. od kosztu produkcji energii z tego źródła.

Owe dodatkowe koszty są właśnie kosztem bilansowania OZE. W przypadku stabilnych źródeł energii, jak węgiel, gaz czy atom, ich nie ma. Ale są inne, np. zakup paliwa czy koszt emisji CO2 (w przypadku źródeł węglowych i gazowych). 

LCOE wraz z kosztami systemowymi dla wybranych źródeł energii, 2024

LCOE wraz z kosztami systemowymi dla wybranych źródeł energii, 2024

Foto: Źródło: Arthur D. Little

Koszty bilansowania OZE w ostatnich latach były pomijane w debacie publicznej, ale w 2025 r. zyskiwały na znaczeniu. Dotychczas przekonywano nas, że OZE to tanie źródło energii, bo sam koszt jej produkcji jest dużo niższy niż z paliw kopalnych. To prawda, ale niepełna, bo do tej ceny trzeba doliczyć wcale niemałe koszty bilansowania OZE.

Mimo to, nadal udział OZE w miksie energetycznym może wpływać na obniżenie cen energii, ale pod pewnymi warunkami. O nich w ostatnich latach zapomnieliśmy. Rok 2025 przypomniał słowo bilansowanie, czego namacalnym przykładem był kwietniowy blackout w Hiszpanii.

Reklama
Reklama

Potrzeba jednej definicji bilansowania

Warto, aby specjalny zespół powołany przez ministra energii zajął się właśnie bilansowaniem i ujednoliceniem pojęcia bilansowania OZE. Pierwotnie powołany pod koniec 2025 r. zespół miałby opracować założenia do przepisów o kalkulacji taryf energii elektrycznej. 

W przestrzeni publicznej mamy do czynienia z wąskim traktowaniem bilansowania OZE (tylko koszty bilansowania własnego profilu produkcji energii), szerszym, które ujmuje także koszty systemowe, jak koszty bilansowania na rynku bilansującym oraz rynku mocy (pomoc publiczna dla elektrowni systemowych, które zabezpieczają dostawy energii, kiedy OZE nie pracują) oraz najszerszym, które obejmuje także koszty rozbudowy sieci elektroenergetycznej. Bez jasnej definicji tego pojęcia będziemy skazani na raporty różnych instytucji, które będą nieporównywalne, a opinia publiczna nie będzie miała jasności, ile kosztują nas OZE.

Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Zmęczeni świętowaniem?
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Postanowienia noworoczne. Ściąga dla premiera Tuska
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Wojtyna: Rada Fiskalna – trzeba nadrobić stracony czas
Opinie Ekonomiczne
Cezary Szymanek: List do Św. Mikołaja, który wierzy w wolny rynek
Materiał Promocyjny
Polska jest dla nas strategicznym rynkiem
Opinie Ekonomiczne
Ptak-Iglewska: Rolnicy zwalczają Mercosur i narażają europejskie bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Podpis elektroniczny w aplikacji mObywatel – cyfrowe narzędzie, które ułatwia życie
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama