Ceny rosną głównie z powodu napiętej sytuacji na rynku żywności oraz energii. W Polsce, strefie euro, Wielkiej Brytanii i innych miejscach globu inflacja przekracza cele inflacyjne wyznaczane przez banki centralne.
A mimo to znany jastrząb, prezes Europejskiego Banku Centralnego Jean-Claude Trichet, mówi, że niskie stopy procentowe są „odpowiednie”. Podobne poglądy panują najwyraźniej w Banku Anglii. Dla odmiany w Polsce Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy procentowe i nie ukrywa, że będzie to robić dalej. Czym zatem różnimy się od innych?
RPP postępuje słusznie. Jednak jej działań nie można interpretować jako walki z bieżącą inflacją, ale kupno ubezpieczenia na przyszłość – ubezpieczenia, którego w tym momencie nie musi kupować na przykład EBC. Z tego też powodu wydaje mi się, że oczekiwania na serię trzech lub nawet czterech dodatkowych podwyżek stóp w tym roku w Polsce są przesadzone.
Skupmy się na porównaniu Polski i strefy euro. Odliczając skutki podwyżki VAT, które są ewidentnie przejściowe, inflacja przekracza cel inflacyjny (w Polsce – jego środek) w takim samym stopniu u nas i w eurolandzie. Wzrost gospodarczy jest jednak i tu, i tam blisko długookresowego trendu, a ryzyko jest raczej po stronie jego osłabienia niż umocnienia. Istnieje wiele paneuropejskich fundamentalnych argumentów przeciw podnoszeniu stóp procentowych.
Istnieje jednak również kilka istotnych różnic między Polską i strefą euro. Po pierwsze, wszystko wskazuje na to, że konsolidacja fiskalna w Europie Zachodniej będzie silniejsza niż w Polsce, co może ułatwić życie EBC, a utrudnić NBP. Po drugie, wiele krajów strefy euro zmaga się z poważnym kryzysem gospodarczym. Po trzecie, w Polsce kurs walutowy ma większy wpływ na inflację niż w ogromnym eurolandzie, a złoty wykazuje tendencje do okresowego osłabiania się. Po czwarte, oparty na tradycji Bundesbanku EBC cieszy się większą wiarygodnością wśród obywateli i inwestorów niż nasz rodzimy NBP, który jest młodszy i o wysoką wiarygodność dopiero walczy.