Negocjacje były ostatnią szansą dla obydwu stron. Z jednej stała wiarygodność strefy euro i zdolność przyjścia z pomocą, jeśli któryś z krajów członkowskich znajdzie się w potrzebie. Z drugiej – polityczna przyszłość Jose Socratesa, jednego z najpopularniejszych polityków portugalskich, który w ten sposób znacznie zwiększył swoje szanse na reelekcję. Portugalski premier nie tylko zyskał pieniądze na obsługę długów, prawdopodobnie na lepszych warunkach niż lichwiarskie oprocentowanie rynkowe, ale i zabezpieczył środki na pensje dla administracji i sektora transportowego. A to z pewnością są dodatkowe głosy. Dyplomatycznymi zabiegami udało się przekonać do poparcia pakietu opornych Finów. Nie zmienia to faktu, że Portugalczycy będą musieli solidnie zacisnąć pasa oraz przystać na monitorowanie ich gospodarki przez kontrolerów z Waszyngtonu i Brukseli.

Portugalia nie tylko będzie musiała zwrócić pieniądze z pakietu, lecz jest zobowiązana do przebudowania całej gospodarki. Ale i UE nauczyła się czegoś  rok po przyznaniu pierwszego pakietu pomocowego. Zrozumiała, że warunki, na jakich to się dzieje, muszą być możliwe do spełnienia. W przypadku Greków tej świadomości zabrakło. Teraz mało kto wierzy, że rządowi w Atenach uda się uciec od restrukturyzacji długu. Jeśli do niej dojdzie, będzie to porażka także UE i MFW, które bardziej brały pod uwagę swój wizerunek niż rzeczywiste problemy odbiorców wsparcia.