Greckie obligacje tydzień temu doczekały się ratingu na poziomie spekulacyjnym, czyli oficjalnie stały się papierami bardzo wysokiego ryzyka. To oznacza, że aby sprzedać nowe emisje, rząd grecki będzie musiał akceptować wysoką rentowność. W zasadzie nic tylko brać. Sęk w tym, że jeśli poniedziałkową decyzję Standard & Poor's powielą inne agencje ratingowe – a na to się zanosi – to cena obligacji może być jeszcze niższa.
Gdzieś z tyłu głowy kołatała mi się myśl, iż Grecy mogą uznać, że wolą być bankrutami, nie wykupią obligacji i będą się starali zrestrukturyzować wynoszący 327 mld euro dług. Ten pogląd w ostatnim tygodniu zaczęło podzielać coraz więcej analityków i inwestorów. W zależności od terminu przeprowadzenia ankiety liczyło się z tym od 70 do ponad 80 proc. inwestorów. Jeszcze dwa miesiące temu na taki scenariusz wskazywało najwyżej 50 proc. ankietowanych.
W ocenie ekonomistów ewentualna restrukturyzacja długu oznacza pogodzenie się ze stratami wynoszącymi co najmniej 50 proc. Ryzyko restrukturyzacji uwzględnione jest w rentowności greckich dziesięcioletnich obligacji. Od maja 2010 roku, czyli od wybuchu greckiego kryzysu, do dziś podwoiła się ona i wynosi ok. 16 proc.
Alternatywną decyzją mogłoby być kupienie w pierwszej ofercie publicznej (IPO) akcji czy to LinkedIn, czy to rosyjskiego Yandeksu. Papiery bez wątpienia wyceniono wysoko, ale żadnej z firm raczej nie grozi bankructwo.