Wycena istniejącego od ośmiu lat portalu LinkedIn równa 17-krotności rocznych przychodów tej firmy sugeruje, że jego właściciele liczą chyba, iż stanie się w branży ikoną na miarę Chanel Nr 5 w przemyśle perfumiarskim. To kolejny taki przypadek – po komunikatorze Skype sprzedanym za 8,5 mld dol. czy Grouponie, który przez chwilę miał nabywcę gotowego zapłacić za niego 6 mld dol.
Wysoka wycena zakłada duży potencjał tych przedsięwzięć. Skąd jednak windujący wyceny mogą mieć pewność, że np. na Facebooku, który w kilka lat wyrósł na internetową potęgę, moje pokolenie spędzi całe swoje życie lub chociaż jego połowę, zapewniając portalowi stale rosnące wpływy z reklam? Inwestorzy zaskakująco szybko zapominają, jak podobne przedsięwzięcia potrafią szybko tracić wpływy i przegrywać z kolejnymi internetowymi nowinkami. Dwa lata temu John Gerzema i Ed Lebar z międzynarodowej agencji reklamowej Young & Rubicam wydali książkę „The Brand Bubble". Przestrzegali w niej, że ponad połowę z wynoszącej 31,6 biliona dolarów wartości przeanalizowanych przez nich przedsiębiorstw w 12 krajach stanowi dziś niematerialna wartość tych firm. Mimo to papierowe wyceny wciąż rosną. Z ostatniego badania Millward Brown Optimor wynika, że wartość 100 najcenniejszych marek świata to dziś 2,4 biliona dolarów – o 17 proc. więcej niż rok temu. Śnieżna kula toczy się cały czas.