Jakiś czas temu białoruski dyktator Aleksandr Łukaszenko uznał, że za gospodarczą katastrofę kraju odpowiadają handlarze samochodów i zaborczy Zachód. Amerykański prezydent Barack Obama spekulantów obarczał winą za wzrost cen benzyny (cóż, gdyby u nas kosztowała tyle, co w USA, wszyscy byliby zachwyceni).

A premier Donald Tusk w ubiegłym miesiącu postanowił wytropić „pewne grupy", które miały wmawiać Polakom, że cukier będzie coraz droższy i będzie go na rynku coraz mniej. Szaleńczy wzrost cen, którego doświadczyliśmy, był wszak efektem „wulgarnej, bezczelnej spekulacji".

Poszukiwaniem grup, które mogłyby stać za wywoływaniem paniki służącej „bezczelnej spekulacji" oraz domniemanych porozumień bądź wręcz zmów cenowych wymierzonych w konsumentów

– sam z siebie, bez politycznych inspiracji – zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Wstępne ustalenia urzędu wskazują, że pewną winę w nakręcaniu popytu ponoszą media, ale generalnie taka sytuacja, choć oczywiście bolesna dla portfeli konsumentów i korzystna dla producentów, jest normalna dla wolnego rynku. Czyli – mówiąc wprost – za wzrost cen cukru odpowiedzialny jest osobiście wolny rynek, zbyt łatwo poddający się emocjom konsumentów.

Tropienie rynkowych czarownic i tupanie nóżką na nieistniejących cukrowych spekulantów nie są najlepszą drogą do budowania wizerunku prężnego, działającego odważnie i ambitnie rządu. Może kolejne próby będą bardziej wiarygodne. Choć cukier nie raz już kusił polityków...