To było 90 mln zł w ubiegłym roku i to nie była decyzja ministerstwa rolnictwa, a rządu.
Eksport żywności sięgnął już 30 mld euro, czy nie powinni go pilnować dobrze opłacani eksperci?
Trzeba poprawić i wyposażenie techniczne i pensje w Inspekcji Weterynaryjnej. W ubiegłym roku Inspekcja Weterynaryjna dostała 380 dodatkowych etatów. Trzeba jednak podkreślić, że nadzór w samych rzeźniach pełnią prywatni lekarze weterynarii, wskazywani jedynie do tych zadań przez inspekcję weterynaryjną. To oni zarabiają nawet po 15 tys. zł. i więcej. Ten system funkcjonuje w Polsce od wejścia do EU i nie był kwestionowany. Wiele osób uważa jednak, że faktycznie jest korupcjogenny. Przygotowujemy zmianę ustawy o weterynarii.
Ale sądzi pan, że ci lekarze, którzy wcześniej zarabiali po 15 tys. zł, przyjdą teraz pracować za kilka razy mniej?
Bardzo wysokie wynagrodzenia w niektórych zakładach mięsnych dla wybranych denerwują pracowników inspekcji. Chcę zmienić ten system, utrzymując zasadę, że właściciele zakładów w dalszym ciągu będą płacić za nadzór nad mięsem, od przebadanego zwierzęcia, ale pieniądze będą trafiać do inspekcji. Powiatowy lekarz weterynarii w przejrzysty sposób będzie wskazywał swoich inspektorów do pracy i rozdzielał pieniądze. Na rynku jest wielu młodych, dobrze wykształconych lekarzy weterynarii i może oni podejmą się pracy nie za 15 tys. ale np. za 5 tys. zł? Są też, technicy weterynarii nie wykorzystywani dotychczas w tym zakresie.
Ale obecnie z Inspekcji Weterynaryjnej odchodzą pracownicy, zatrudnienie spadło o kilkaset osób w ciągu kilku lat. Rząd obiecał im wreszcie 40 mln zł. Ale to oznacza po może 500 zł na osobę, inspektorzy od lat domagali się dużo więcej.
Lekarzom weterynarii trzeba więcej zapłacić, o podwyżki jednak apeluje do mnie kilkadziesiąt instytucji rolniczych. W Inspekcji Weterynaryjnej rozwiążę sprawę w ten sposób – zwiększamy etatyzację, a pieniądze, które trafiały do tej pory do nielicznych kieszeni, trafią do Inspekcji i będą dzielone transparentnie. Na obszarach wiejskich zarobek rzędu 5 tys. zł jest nie do pogardzenia.
Kiedy zmiany wejdą w życie?
Ustawa jest napisana, ale obecnie trwa ustalanie, o ile trzeba w powiatach zwiększyć liczbę etatów. Szukamy na nie pieniędzy. Z budżetu ministerstwa rolnictwa nie jestem w stanie przeznaczyć na ten cel dodatkowych środków. Trwają też rozmowy, jak zaostrzyć system kar dla weterynarzy.
Do niskich zarobków dojdą więc wysokie kary. Czy ktoś jeszcze zostanie w inspekcji?
Jeżeli lekarz, wiedząc o tym, jakie znaczenie dla zdrowia i życia ludzi ma jego decyzja, łamie jednak prawo, to czy mamy to tolerować? Według rolników, jeśli lekarz brał udział w takim przestępstwie, powinno się pozbawić go prawa wykonywania zawodu, a nieuczciwą firmę – prawa prowadzenia działalności gospodarczej.
A co się stało z lekarzem odpowiedzialnym za badanie w Kalinowie?
To wyjaśnia policja i prokuratura, zaczynam już się niecierpliwić kiedy poznamy wyniki ich prac. Muszę mieć pewność, czy lekarz weterynarii był świadomy tego, że pod jego nieobecność w zakładzie był prowadzony nielegalny ubój i udostępnił swoje pieczątki, bo to mięso było stemplowane, czy też nie wiedział, i ktoś jego pieczątki podrobił. Szczęśliwie, to mięso było bezpieczne.
Jak pan ocenia interwencję przeprowadzoną przez firmę Eskimos w zakresie skupu jabłek?
To nie była interwencja, Komisja Europejska uważa interwencję za niedozwoloną pomoc. W ubiegłym roku w sadach były wysokie plony jabłek. Nie chcę używać określenia „klęska urodzaju", bo byłoby to grzechem wobec Stwórcy. W październiku sytuacja polskich sadowników była więc tragiczna. Firmy, które skupują jabłka i je przetwarzają, oferowały rolnikom 10 gr za kilogram, to jest skandaliczna cena, nie pokrywa żadnych kosztów. Tymczasem na rynku światowym cena koncentratu jabłkowego, przecierów, była bardzo wysoka, gdy zaczynaliśmy współpracę z Eskimosem, koncentrat jabłkowy kosztował ok. 600 zł za tonę, obecnie 1100 zł z tendencją wzrostową. Skupy wykorzystywały więc nadprodukcję jabłek do dyktowania niekorzystnych warunków rolnikom, ale same świetnie zarabiały. Słyszałem od nich uwagi, że rolnicy z pocałowaniem ręki przywiozą im jabłka nawet po 5 gr za kg. Szukałem więc na rynku polskiej firmy, która zdecyduje się na takie przedsięwzięcie w porozumieniu z rządem, z jedynym wsparciem w postaci gwarancji kredytowej w BOŚ banku.
Ale Eskimos nadal ma duże opóźnienia w płatnościach dla rolników
Eskimos został zaskoczony tym, że wiele podmiotów, które zgodziły się przetwarzać jabłka skupione w tej akcji i podpisały umowy o współpracy, wycofały się z niej ze strachu przed Niemcami. Przetwórcy mnie poinformowali, że niemiecka firma Doehler, jeden z głównych operatorów na świecie w handlu koncentratem jabłkowym, wysłała bardzo czytelny sygnał do tłoczni jabłek, że jeśli wejdą do współpracy z Eskimosem, to zerwą z nimi kontrakty handlowe i nie będą więcej z nimi współpracować. To ordynarny szantaż. Ta firma korzysta z polskiego rynku i polskich surowców, ale nie czuje żadnego związku z polskimi sadownikami. A Eskimos powiedział, że skupi od rolników 500 tys. ton jabłek, przetworzy je na koncentrat, pulpę, czy kostkę. Nie mogłem nie skorzystać z takiej oferty, nikt inny nie był zainteresowany, a ja nie mogłem czekać i organizować przetargi, nadchodziła zima, owoce mogły się zepsuć w sadach. Eskimos wypłacił 40 mln zł zaliczek. W najbliższych dniach, wypłaci resztę. Wiem, że z opóźnieniem.
Jaki jest efekt tego skupu?
Producenci jabłek prosili o ratunek, bo cena 10 gr. za kg nie pozwalała na przeżycie, ale 30 gr. była już do zaakceptowania. Eskimos skupił jedynie 200 tys. ton i to wystarczyło, by cena w pozostałych skupach szybko wzrosła z 10 gr na 30 gr. Skupy od początku spokojnie mogły zapłacić taką cenę. Będę wspierał polski kapitał, który chce na nowo poukładać rynek skupu, a nie sytuację monopolu utrzymywanego przez kilka firm, które nie szanują sadowników.
Powstaje holding spożywczy. Na jakim etapie są prace?
Prace trwają, powstaje skuteczna spółka, która będzie stabilizowała rynek rolny. Aktualnie tworzymy przepisy konstruujące spółkę, będziemy przygotowani w połowie roku do zdjęcia z rynku owoców na absolutnie komercyjnych zasadach. To będą państwowe spółki, jak Krajowa Spółka Cukrowa, spółki zrzeszone w KOWR. Zadeklarowały wejście do systemu, który będzie reagował, gdy na rynku pojawi się nadmiar produktów szybko psujących się. Chodzi o owoce miękkie, a potem docelowo także jabłka. System ruszy, gdy pojawią się maliny, czyli w maju. Gdy pojawią się maliny, będzie i holding.
Z jednej strony są dobre chęci, a z drugiej realia rynkowe. Znajdzie pan kupców na te produkty?
Na rynku światowym nie ma obecnie problemu ze zbytem owoców i warzyw, wzrost zapotrzebowania na soki, nektary, owoce deserowe jest bardzo duży. Podmioty państwowe będą prowadziły skup, mroziły i przechowywały te produkty, by zdjąć ich część z rynku. Trzeba lepiej zorganizować rynek, by zagospodarować większą podaż owoców i przechowywać ją do następnych lat. Rynek musi zapewnić dochody wszystkim uczestnikom łańcucha „ od pola do stołu", a nie dopuszczać do tego, że rolnicy są marginalizowani i okradani przez przetwórców.
Jan Krzysztof Ardanowski – polityk, rolnik i samorządowiec, od 2018 r. minister rolnictwa i rozwoju wsi. W latach 2005–2007 podsekretarz stanu w resorcie rolnictwa, w latach 2007–2010 doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. wsi i rolnictwa, poseł na Sejm VII i VIII kadencji. Absolwent Uniwersytetu Przyrodniczo-Technologicznego im. Jana i Jędrzeja Śniadeckich w Bydgoszczy.