Dębica to jedna z najstarszych nadal notowanych na naszej giełdzie spółek. Od grudnia 1995 r. inwestorem strategicznym jest amerykański koncern Goodyear, który wówczas kupił od Skarbu Państwa ponad 32 proc. akcji spółki, płacąc za każdą 40 zł. Umowa prywatyzacyjna przewidywała podniesienie kapitału spółki. I było to pierwsze pole konfliktu Amerykanów z innymi inwestorami. Chodziło o cenę emisyjną nowych akcji. Tu zwycięzcami okazali się inwestorzy finansowi.
Dębica jako jedna z pierwszych giełdowych spółek regularnie płaciła wysoką dywidendę. W efekcie przez lata na linii inwestorzy finansowi – Goodyear panował spokój. Rynek liczył, że z czasem koncern ogłosi wezwanie i po dobrej cenie kupi akcje, które nie są jego własnością.
Czekanie na wezwanie trwa do dziś. I to jego brak jest – jak sądzę – przyczyną wojny inwestorów finansowych z Amerykanami. Jesienią 2007 r. inwestorzy zjednoczyli siły i zaczęli się domagać powołania audytora do spraw szczególnych, który miałby sprawdzić, czy Dębica nie stosuje w rozliczeniach z Goodyearem cen transferowych, a tym samym czy nie jest zaniżana rentowność polskiej spółki. Tę samą taktykę stosowali w konflikcie z inwestorem branżowym w innej – niegdyś giełdowej – oponiarskiej spółce, czyli w Stomilu Olsztyn. Wówczas metoda okazała się skuteczna i koncern Michelin ogłosił wezwanie.
W Dębicy do powołania audytora nie doszło. Goodyear szybko osiągnął porozumienie z sojuszem inwestorów. Jego elementem było niewielkie wezwanie, zapowiedź wyższej dywidendy oraz kolejnego, dużego wezwania.
Inwestorzy finansowi nie kryli zadowolenia z porozumienia. Nie przypuszczali, że to sukces chwilowy. Jesienią 2009 r. Goodyear z obowiązku ogłoszenia wezwania się wywiązał, ale zaproponowana w nim cena była najniższa z możliwych.