Czasu nie mamy wiele – Ministerstwo Gospodarki niedawno potwierdziło analizy zewnętrznych ekspertów mówiące, że gdyby nasza gospodarka utrzymała dotychczasowe tempo wzrostu, energii może zabraknąć już w 2016 r.
Nasza teza zaczęła się sprawdzać – najmniejsza z czterech państwowych grup energetycznych, Energa, ogłosiła przetarg na budowę dużego bloku do produkcji prądu w Elektrowni Ostrołęka.
Inwestycje w energetyce wymagają miliardów złotych i nie są łatwe – dla Polski najbardziej sensowne i najtańsze jest stawianie elektrowni spalających węgiel (dziś wytwarzamy w tej technologii ponad 90 proc. elektryczności), a tymczasem Unia Europejska walczy z emisją CO2 i każe od węgla odchodzić. Wprowadza też limity emisji, co podraża wykorzystanie surowca przez elektrownie i zwiększa ryzyko inwestycyjne.
Pytanie jednak, jaką mamy alternatywę. Oczywiście zwolennicy odnawialnych źródeł energii powiedzą, że powinniśmy na potęgę budować farmy wiatrowe. Nikt jednak nie potrafi wyjaśnić, skąd Polacy mieliby czerpać prąd, kiedy wiatr nie wieje. Elektrownie gazowe wytwarzają drogą energię, a słońca i biomasy nie mamy wystarczająco dużo, by przy ich użyciu zapewnić sobie bezpieczeństwo energetyczne. Z kolei budowa elektrowni jądrowej jest kwestią dość odległej przyszłości.