Jak pewnie wszyscy pamiętają, pretekstem do tej decyzji było zawarte w ostatniej chwili, w ocenie S&P wątłe porozumienie, w sprawie podwyższenia limitu zadłużenia rządu federalnego, pomiędzy Demokratami, a Republikanami. Ponieważ po decyzji agencji przez światowe giełdy przetoczyła się fala spadków, niektórzy publicyści winę za to finansowe trzęsienie ziemi przypisali właśnie "nieodpowiedzialnej" decyzji o obniżce ratingu USA.
Tym razem jednak - o dziwo - giełdy zareagowały bardzo spokojnie. Wydawałoby się, że w sytuacji kiedy strefa euro chwieje się w posadach, a każda negatywna informacja o problemach z zadłużeniem kolejnych państw z sprawia, że tabele notowań giełdowych zalewają się czerwienią i tym razem powinno stać się podobnie. A tymczasem europejskie indeksy we wtorek rosną, a mediolański wskaźnik FTSE MIB należy do najsilniejszych w Europie. Co się stało?
Wydaje się, że inwestorzy odetchnęli z ulgą, że właśnie zniknął jeden z czynników wprowadzających element niepewności na rynku finansowym. I tak wszyscy spodziewali się, że Włochy czeka obniżka ratingu, bo to po Grecji najbardziej zadłużony (w stosunku do PKB) kraj strefy Euro. A jak wiadomo, dla rynków finansowych najgorsza jest właśnie niepewność, bo powoduje, że inwestorzy wstrzymują się z decyzjami o kupowaniu aktywów uznawanych za bardziej ryzykowne.
Niestety, kwestia ratingu Włoch to tylko drugorzędny czynnik niepewności. Najważniejszym cały czas pozostaje sytuacja w Grecji, której obligacje wyceniane są obecnie przez rynek z rentownością porównywalną ze stawkami wygranej w zakładach bukmacherskich. Dopóki nie stanie się jasne, czy Grecja zbankrutuje, czy nie, na giełdach dalej będzie nerwowo.