Pani minister podwyżek dać im nie chce, ale też prowadzi zażartą walkę – o wspaniałe reformy, a więc o przyszłość polskiej edukacji. W sumie wydaje się, że wszyscy walczą o reformy i przyszłość polskiej edukacji. Bo edukacja to klucz do rozwoju.
O dziwo, ja też się z tym zgadzam. Kilka lat temu napisałem książkę, w której zastanawiałem się, jakie warunki byłyby hipotetycznie niezbędne do tego, by Polska dogoniła w rozwoju gospodarczym Niemcy. Jakiś czas potem zadzwonił do mnie dziennikarz, którego zaciekawił tytuł książki („Czy Polska dogoni Niemcy"). Zadał więc pytanie o najważniejsze niezbędne zmiany, najwyraźniej oczekując, że przede wszystkim usłyszy poradę typu: wprowadzić podatek liniowy, ułatwienia dla biznesu albo zlikwidować VAT. Usłyszał jednak ode mnie odpowiedź inną: pierwszą i najważniejszą rzeczą jest głęboka reforma edukacji. Pamiętam dobrze wyczuwalne w głosie rozczarowanie mojego rozmówcy. I mnie też zrobiło się głupio, bo przecież nic nie mam przeciwko prostszym podatkom czy zmniejszeniu biurokracji. Ale reforma edukacji jest naprawdę najważniejsza.
Problem z tym, co rozumie się pod określeniem „reforma". Obawiam się, że ja rozumiem coś zupełnie innego niż ZNP (wyższe pensje dla nauczycieli) i MEN (zlikwidować gimnazja albo je na nowo stworzyć, albo wymyślić jeszcze inne typy szkół, albo zwiększyć lub zmniejszyć liczbę godzin religii czy historii).
Otóż uważam, że w chwili obecnej waży się przyszłość gospodarcza naszego kraju. Na świecie trwa – i będzie nas dotykać coraz silniej – czwarta rewolucja przemysłowa. Ludzie będą musieli konkurować swoją kreatywnością ze sztuczną inteligencją i robotami przemysłowymi. Postęp technologiczny będzie powodować, że umiejętności zawodowe zdobyte dziś za parę lat będą już nieprzydatne, więc szkoła musi przede wszystkim uczyć ciągłego uczenia się. Ludzie już nie będą musieli walczyć o dostęp do informacji, ani wbijać jej do głowy. Muszą umieć potrzebną informację odnaleźć w zalewie innych, zweryfikować, odsiać prawdziwą od fałszywej, przeanalizować, wyciągnąć wnioski. I tego musi właśnie nauczyć ich szkoła, tak jak musi pomóc kształtować pożądane postawy – elastyczności, kreatywności, przedsiębiorczości, otwartości na zmiany, umiejętności współpracy.
Polska edukacja nie spełnia takiej roli, a obecne „reformy" nijak się mają do prawdziwych wyzwań, które przed nią stoją. Podobnie zresztą rzecz się ma z żądaniami ZNP. W ciągu minionej dekady liczba uczniów spadła o 25 proc., a liczba nauczycieli nie uległa zmianie. Nic dziwnego, że mimo wydatków na edukację, które w proporcji do PKB są podobne do średniej w OECD i wyższe od średniej krajów Unii, nauczyciele zarabiają kiepsko. Bo prawdziwa reforma powinna spowodować, że byłoby ich mniej, ale zarabialiby znacznie lepiej. I lepiej rozwijaliby się zawodowo, lepiej wychowując swoich uczniów.