Gdy zakładom groziło bankructwo – nie udały się poprzednie próby znalezienia inwestora strategicznego – na finansowe zaangażowanie zdecydowało się 750 rolników zrzeszonych w 27 grupach producentów. O pomyśle przejęcia zakładu półtora roku temu zaczął mówić jeden z szefów grupy producentów. Zależało mu na ratowaniu ubojni, ale też na tym, by rolnicy dostawcy mieli realny wpływ na decyzje zakładu. Jego zdaniem to jedyny sposób, by wzmocnić ekonomicznie grupę producentów trzody chlewnej. Inaczej rozdrobnieni i dość bezradni wobec warunków, jakie stawiają im zakładu mięsne, mają kiepskie perspektywy rozwoju. Andrzej Tałaza, bo on to wymyślił, w prasie tłumaczył, że gdyby nie problemy, to nikt z biznesu czy władz nie dopuściłby rolników do zarządzania i udziałów. A tak mają szansę.
Teraz rolnicy-właściciele mają nadzieję, że po spłacie części długów Salusa uda się uruchomić produkcję. Chcą, jak zapowiadają, „produkować kiełbasę z mięsa, a szynkę z szynki". Mają nadzieję, że za nimi pójdą też inne grupy rolników. Co więcej, nie kryją, że to najlepszy z możliwych sposobów wykorzystania dotacji. Ta opowieść brzmi jak bajka, szczególnie w czasie, gdy wybrzmiewa głos polityków o tym, że rolnictwo jest zacofane, dyskryminowane i wymaga wsparcie, Rolnicy pokazali, że na szczęście część z nich traktuje swoją działalność jak biznes i biznesowo chce ją rozwijać.